piątek, 20 grudnia 2013

Czwartek

Ja umrę, Ty zapomnisz, ale księżyc będzie pamiętał za nas dwoje.

Wiecie.. opowiem Wam coś.
Okej, wiem że mnie czytacie, niektórzy od niedawna, inne osoby od samego początku, to dla mnie bardzo ważne, serio, bo dzięki Waszym komentarzom zawsze miałam świadomość, że nie jestem sama i to dawało mi trochę siły.
Nie wiem od którego momentu zacząć, więc zacznę jak w baśniach.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami i za siedmioma rzekami w zamku na końcu świata mieszkała piękna królewna. Była utalentowana i mądra i zachwycała wszystkich sposobem w jaki istniała.
Pewnego dnia w trzeciej klasie podstawówki na konkursie recytatorskim zobaczyła Pana S. i wiedziała, po prostu wiedziała. Jako dziesięciolatka miała w sobie wystarczająco dużo dorosłego, żeby wiedzieć i wystarczająco dużo dziecka, żeby resztę sobie wymyślić.
Ale była dzieckiem i miała nadzieję i nie chciała jeszcze umierać, przynajmniej zanim nie pozna słodkiego smaku miłości.
(Nie)szczęśliwym trafem zdarzyło się, że księżniczka i Pan S. poszli do tego samego gimnazjum i nic, niebo nie spadło, a nawet jeśliby spadło, to księżniczka i Pan S. byli na ziemi i byli bezpieczni.
Ale przyszedł dzień w którym wszystko się zmieniło. Ostatniego dnia wakacji, nagle, absolutnie przypadkiem na siebie wpadli. Księżniczka wiedziała już wcześniej, ale Pan S. dowiedział się dopiero wtedy i nagle świat zaczął istnieć trochę inaczej i był trochę ładniejszy niż chwilę przedtem.
Przynajmniej oczami księżniczki.

Kilka tygodni później Pan S. napisał do mnie i zaczęliśmy rozmawiać, długo i o pięknych rzeczach. I wiedziałam, że teraz jestem na swoim miejscu. Miałam wszystko. Ten jeden raz w życiu byłam tak blisko gwiazd jak jeszcze nikt i nigdy. Świat leżał u naszych stóp.
Pan S. był.. jest imponujący. Cholernie charyzmatyczny. Cholernie popularny i cholernie inteligentny. "Cholernie" pasuje tu tak ulał. I wyobraźcie sobie, że przez chwilę mogłam być skąpana w blasku który roztaczał i co więcej, mogłam lśnić razem z nim. I taka jest prawda, ja błyszczałam, płynęłam różowym taśmociągiem i czułam, tak bardzo mocno wtedy czułam, że on ma to coś, i że ja też to mam, i że razem możemy być wielcy.
Dni płynęły powoli. Każdego wieczora czekałam na wiadomość od niego, albo sama pisałam i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i pamiętam te wszystkie noce, kiedy wyłączałam komputer o czwartej nad ranem, bo byłam zbyt zajęta k o c h a n i e m, i nie sposób było mi wmówić, że sen jest do czegokolwiek potrzebny. Ale nic nie trwa wiecznie. Wszystkie bajki kiedyś się kończą,a moja skończyła się 17 stycznia 2012r, dzień przed jego urodzinami, na dyskotece szkolnej, kiedy zobaczyłam go z nią.
I to bolało

Tak jak czasami zamroczeni sięgamy po telefon rano, wybierając półświadomie opcję "drzemka", tak ja wybrałam. Przebudzona z mojego snu miałam świadomość, że została mi tylko marna namiastka tego, co miałam do tej pory. Postanowiłam jednak zaczekać. Jak się pewnie domyślacie, był to duży błąd. Nie, błędem było, że w ogóle go poznałam, że zobaczyłam go wtedy w trzeciej klasie, kiedy ogłoszono jego zwycięstwo. I jeśli miałabym możliwość cofnięcia czasu, to uwierzcie mi.. przeżyłabym to znowu. Nie zmieniłabym nic. Znalazłam to, czego ludzie szukają przez całe życie, czasami nawet tego nie znajdując, smakując tylko skrawków uczucia, które zmienia wszystko. Widzicie, ja to miałam. Przez te kilka miesięcy naprawdę, naprawdę kochałam. I nie był to żaden związek, ani nic w tym stylu, zwykła znajomość, ale jednak..

Nasze stosunki po jakimś czasie wróciły do normy. Nie byłam już nikim szczególnym, ale nadal istniałam w jego życiu. A on istniał w moim. Jak skazujący i skazaniec, kat i ostrze, tak my wirowaliśmy w naszej skomplikowanej-niby-relacji i nadal trochę istnieliśmy, ale nie tak bardzo jak wcześniej. Błyszczeć mogłam tylko przy nim. Tylko przy nim mogłam być prawdziwą sobą.
Wtedy zaczęłam gasnąć.
Drugiego marca odbywał się w naszej szkole apel o PRL-u, ale nie taki szkolny, tylko taki dla dorosłych, o 17 czy 18. Pamiętam jak wstyd mi było podejść tego dnia do dyrektorki i zasmarkana przeprosić za przeziębienie się. W domu zjadłam garść tabletek i wypiłam dwie herbaty z cytryną i miodem. Na apelu prawie nie było słychać, że mówię przez nos. Byłam genialna. Po moim występie ludzie pytali się mamy mojej koleżanki, kim jestem. Moi rodzice jak zwykle mnie wtedy olali i pewnie nawet nie wiedzieli, że gdzieś występuję. Po udanym apelu wybraliśmy się wszyscy na plenerowe afterparty przy latarni, która gasła co kilka minut. Powiedział, że jest zimno, więc wzięliśmy się za ręce. I nikt nie musiał nic mówić. Mieliśmy odprowadzić naszą koleżankę do domu, ale wyszło tak, że cała ekipa poszła chodnikiem, jak cywilizowani ludzie, a my, w skowronkach, szliśmy zamarzniętą polną drogą, gadając o tym jak jest romantycznie i jaka szkoda, że nie ma pełni. Księżyc był chwilę po pierwszej kwadrze, lekko zaokrąglona połówka. Przytuliliśmy się na koniec i rozeszliśmy, każde wracając do swojego życia, on do dziewczyny, ja do mojego zawalonego świata.
Od tygodnia planowaliśmy tę imprezę i pomimo deszczu, gradu, śniegu i chwil słońca tamtego dnia, 31 marca, wszystko się udało. Ubrałam się najcieplej jak mogłam, tego dnia szczególnie dokładnie wyprostowałam włosy. Chciałam lśnić, a przynajmniej udawać, że nadal potrafię. Po pierwszych piwach przykleiliśmy się do siebie i siedzieliśmy tak już do końca. Oparliśmy się czołami i patrzeliśmy sobie w oczy. W tym momencie zginęlibyśmy pierwsi, gdyby niebo zaczęło się walić.Pamiętam dokładnie, na oparciu której ławki przy lasku siedzieliśmy i rozmawialiśmy o planach na przyszłość. I ten moment w którym on strzepał płatek śniegu z rękawa mojego płaszcza. Bo wtedy padał śnieg. Trzydziesty pierwszy marca dwa tysiące dwunastego roku jest najszczęśliwszym dniem mojej egzystencji. Jest tym dniem o którym pomyślę, kiedy będę cicho czekała i liczyła ostatnie chwile mojego życia, po wzięciu wszystkich tabletek świata i popiciu morzem wódki.
Dwa dni później przestaliśmy się do siebie odzywać. Dla dobra jego związku lepiej było żebyśmy nie utrzymywali żadnego kontaktu. Moje życie zaczęło toczyć się powoli dalej dopiero po pójściu do liceum, specjalnie innego niż to, które wybrał on. Pół roku, tamto pół roku, zniknęło z mojej pamięci. Nie pamiętam, nie pamiętam. Nie sposób mi sobie przypomnieć tego czasu, tylko urywki obrazów, nic więcej.
Powoli mój umysł zaczął budować świat na nowo, cegiełka po cegiełce, pusty w środku mur, a w nim ja. Bez cegiełek zrobionych z miłości nie ma prawdziwej fortecy, tylko marna, dziurawa osłonka, chroniąca prawdziwą mnie przed światem. Przy większym podmuchu wiatru mój mur rozleci się niczym domek z kart, a ja rozlecę się wraz z nim, rozsypię się na drobne kawałeczki. Nie ma już tego światła, które trzymałoby razem wszystkie komórki mojego ciała. Czasami tylko, kiedy odważę się na chwilę wpuścić kogoś do środka, ten ktoś mówi mi, że nadal widzi ogień w moich oczach. Ale to tylko odbicie światła, którym zwykłam być. Cień prawdy, moment, w którym gwiazdy świecą najmocniej, tuż przed wschodem, kiedy wiedzą, że zbliża się dzień, biorą w płuca duży haust powietrza i cieszą oczy widzów blaskiem swej ostatniej chwały.
Miłość.
W języku polskim nie ma dobrego tłumaczenia dla "bittersweet". Słodko-gorzki, to nie to. To jedno słowo, jedno uczucie. Bittersweet.
Miłość, zabija cię kiedy cię spotyka, jak i wtedy kiedy cię omija.
Ostatni raz mieliśmy jako taki kontakt w maju tego roku, na spotkaniu naszego rocznika, kiedy pijani polecieliśmy w ślinę.
Widziałam go dzisiaj. Mój osobisty powód wszystkiego. I nic, i nic.
Ale powiem Wam jedno, to była jest prawdziwa miłość. Naprawdę prawdziwa miłość, spotykana rzadziej niż DMT w czystej postaci. Moja własna bajka, którą mogłabym opowiadać wnukom, o ile kiedykolwiek miałabym wnuki, albo dzieci, a wiem że nie będę mieć, bo jestem niestabilna, i jedyne co mam to zegar bez cyfr odmierzający moje ostatnie chwile.

Pamiętajcie, że kochałam. I że to miłość skazała mnie na śmierć.

1 komentarz:

  1. Nie jesteś sama, na prawdę, nie jesteś, nie jesteś... Czytając Twoje posty, czytam... o sobie. W dużej części, choć jestem młodsza, odnajduję bardzo dużo siebie w Twoich wpisach. To cudowne, bo wiem, że takich ludzi jak ja, jak my, jest trochę na tym świecie. Czytam każdy Twój wpis, a to mój pierwszy komentarz, więc widząc, że nikt nie odpisał nie zniechęcaj się. Proszę, tylko nie przerywaj pisania, chociaż już blog nie jest taki młody, więc mam nadzieję że to nie nastąpi. A historia z nim... Wiesz, miałam łzy w oczach, czytając to, naprawdę. Sama chciałabym coś takiego przeżyć, chociaż odrobinkę z tej opowieści... " Powiedział, że jest zimno, więc wzięliśmy się za ręce. I nikt nie musiał nic mówić. Mieliśmy odprowadzić naszą koleżankę do domu, ale wyszło tak, że cała ekipa poszła chodnikiem, jak cywilizowani ludzie, a my, w skowronkach, szliśmy zamarzniętą polną drogą, gadając o tym jak jest romantycznie i jaka szkoda, że nie ma pełni. Księżyc był chwilę po pierwszej kwadrze, lekko zaokrąglona połówka. Przytuliliśmy się na koniec i rozeszliśmy, każde wracając do swojego życia, on do dziewczyny, ja do mojego zawalonego świata.". Rany, dziękuję Ci.
    Dziękuję Ci.

    OdpowiedzUsuń