środa, 30 stycznia 2013

Środa.

Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.

Ciężki dzień. Już teraz padam na twarz, a co dopiero będzie po nauczeniu się na sprawdzian z matmy i PP. Z okazji setnego posta mam dzień bez zawalania. Oficjalnie jestem zostałam weganką, czym podzieliłam się już ze znajomymi, więc byłoby głupio, gdybym nie schudła. W szkole widziałam dzisiaj pana F. kilka razy. To   więcej niż normalnie. Praktycznie na każdej przerwie albo koło niego przechodziłam, albo mijaliśmy się na korytarzu. To takie .. dziecinne. Jestem głupia. Sama sobie na to zasłużyłam. Gdybym miała choć odrobinę mniejsze ego, poszlibyśmy razem na tego głupiego sylwestra, a teraz pewnie bylibyśmy kolegami. Widziałam go dzisiaj, kiedy wracałam ze szkoły. Stał i czekał na jakąś laskę. A potem koło niej szedł. Po co ja w ogóle o nim piszę..? Jakoś tak..nie potrafię tego zostawić.  
Nie wiem co mi jest, zachowuję się ostatnio tak głupio i dziwnie. Jak duże rozpieszczone dziecko. Jestem taka..taka głupia i bezradna.
Nieważne.
śniadanie: sok
II śniadanie: małe jabłko
obiad: sok, trochę kiszonej kapusty
podwieczorek: wafelek ryżowy
kolacja(którą zaraz wypiję): sok

Kupiłam dzisiaj kilo kiwi. Moje soczki z dnia na dzień są coraz lepsze. I pyszne :)
Wczoraj udało mi się zrobić to tysiąc brzuszków. Prawie umarłam. Dzisiaj- bieganie. W nocy pewnie trochę poćwiczę.
Okej, idę, jak już pisałam mam sporo nauki i strasznie mało czasu. Chudego wieczoru! :3

Wtorek.

Zanim groszki i róże pocałują się znów przez płot.

Chuda, chudsza, najchudsza, idealna.
Muszę iść do łóżka. 
Zamiast spokojnego wieczoru, miałam istne piekło, ponieważ dowiedziałam się że dzisiaj mamy sprawdzian i informatyki. Trochę umiem, a jak nie, to trudno. 
Nie chcę dzisiaj dużo pisać, chcę iść spać. Nie jestem śpiąca, ale muszę spać. Sen, sen, sen, sen.

Poszłam spać przed 22, wstałam o 5:30, powtórzyłam słówka na francuski, ubrałam się i umyłam. Musiałam wyprostować włosy, bo nie nadawały się do niczego. To pierwszy raz od kilku miesięcy. Wypiłam 1,5 szklanki soku, bo tyle właśnie wychodzi z dwóch marchewek, jabłka i pomarańczy. 
W szkole zjadłam małe, zielone jabłuszko. Dostałam piątkę z WF, za rozgrzewkę. To już druga w tym półroczu, pierwsza była za prezentację ćwiczeń na drążku przed grubasami osobami z mojej klasy. Widziałam pana F. Po prostu. Chyba jestem desperatką, czy coś. Nie ważne. Stał przy szafce i zdejmował kurtkę. O i widziałam go jeszcze w sklepie..chyba.. albo to było wczoraj. Lubię wycieczki do sklepu na długiej przerwie z moją przyjaciółką.

To jednak było wczoraj. 

Pamiętam, bo wczoraj ona kupowała batonik musli. Kazała mi za niego zapłacić, a ja dziwnie się czułam, bo byłam przekonana, że wszyscy w sklepie patrzą się na mnie z politowaniem i myślą "ona ma zamiar to zjeść?!". Szczerze, to najlepiej czuję się, gdy moje produkty na taśmie to jedynie woda i apap extra. 
Moja przyjaciółka kupuje zazwyczaj jabłko i ciemną bułkę, ja biorę jabłko i wodę. Czasem samą wodę. Albo samo jabłko. Zabawne, jeszcze nigdy nie kupiłam w tym sklepie niczego poza tymi dwoma produktami (noo, trzema, bo tabletki). Podobnie jak jeszcze nigdy nie kupiłam czekolady z automatu w naszej szkole. To byłoby dziwne. 
Czterdzieści osiem po. Muszę dowlec się do łóżka, zakopać pod dwiema kołdrami i kocem i umrzeć usnąć.
Na obiad zjadłam to samo co na śniadanie, czyli sok. 

ALE POTEM STAŁO SIĘ COŚ BARDZO, BARDZO ZŁEGO.
Zobaczyłam kukurydzę w puszce. Nie. Tak. Nie. Tak. Tak. Tak. Tak. Uznałam, że pół będzie na kolację. Co zamiast tego? Zjadłam całą jako niewiadomoco, a potem dodatkowo, jak na grubaskę przystało zapchałam się siedmioma ptasimi mleczkami. Nie przeklinać. Jestem.. nie wiem. 
Na kolację, którą oczywiście też musiałam zjeść (coby czasem tłuszczu nie ubyło!) miałam kawałek wędzonej ryby. Potem posprzątałam kuchnię i mój pokój. Odrobiłam lekcje, umyłam się, pobieżnie przeczytałam nauczyłam się na informatykę, biologię i fizykę, a potem zrobiłam 50 przysiadów. 
Teraz siedzę tutaj i coraz bardziej jestem na siebie zła. 
1000 brzuszków. Muszę. Teraz.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Poniedziałek.


Nawet, jeśli mnie nie kochasz
To po prostu powiedz , że mnie kochasz.


Padam na twarz. Usnęłam dopiero o piątej nad ranem. Wstałam o szóstej, ogarnęłam się, wypiłam szklankę soku. 
W szkole zostałam zasypana uściskami moich przyjaciół i tyloma nowymi informacjami, że ledwo zdołałam to sobie poukładać. Najważniejsza z nich:  dziewczyna której wręcz nienawidzę (z wzajemnością) jest w ciąży. Na świecie istnieje jeszcze sprawiedliwość. 

Wypiłam czarną kawę i zjadłam małe jabłko. Po szkole kupiłam po dwa kilo marchewki i pomarańczy. Mój obiad składał się z soku z 2 marchewek, jabłka i pomarańczy oraz kawałek
domowej pizzy.
Fajnie było dzisiaj w szkole, nawet dostałam piątkę z matmy. Sprawdzian z muzyki poszedł mi na trójkę, ale w sumie sama jestem sobie winna. Widziałam pana F. jak znowu gadał z tą dziewczyną. Tym razem siedzieli.   Wydaje mi się że robi to specjalnie, żeby udowodnić mi, że ma powodzenie. Może to tylko moja wyobraźnia... Eh, sama nie wiem czego chcę. Z jednej strony pan F. naprawdę mi się podoba, ale nie potrafię nawet spojrzeć mu w oczy. Ba, żebym chociaż była w stanie spojrzeć na niego z odległości bliższej niż 10m. Zwykle jest tak, że kiedy go zauważę, on nagle znika. Jakby moje oczy chciały chronić mnie przed niebezpieczeństwem. Bo przecież chłopcy są niebezpieczni, prawda?
Wystraszyłam się, to pewne. Po tym jak zaprosił mnie na sylwestra i na studniówkę. Nie wiem, taka już jestem. Jest dobrze, kiedy ktoś mi się podoba i żyję sobie w moim wymyślonym świecie z tym kimś u boku. Jednak kiedy coś się zaczyna dziać, panikuję. Zrywam znajomość albo piszę coś głupiego, żeby chłopak uznał mnie za wariatkę i dał mi spokój.
Chyba mam problem.
No nie ważne. Teraz biorę się za naukę. Kiedy skończę szybka kąpiel, soczek i do łóżka.

niedziela, 27 stycznia 2013

Niedziela.

 Posłuchaj głosu serca, ono zaprowadzi Cię tam, gdzie powinieneś dotrzeć.

Jamiii. Przede mną stoi szklanka soku owocowo-warzywnego i tylko czeka na to, żeby ją wypić. Co my tam mamy? Dwie marchewki, dwa jabłka i dziwny cytrusowy owoc, smakiem przypominający grapefruit. Moja wyciskarka zamieniła to w pyszny gęsty soczek :3
Sok też się liczy jako jedzenie? Jeśli tak to źle. Chociaż.. znając moje możliwości, lepiej, że piję zdrowy sok, a nie jem chipsy.
Jutro na "dzień dobry" mamy sprawdzian z muzyki klasycznej.
Chociaż trochę się boję, wiem, że mam dużo czasu, żeby się nauczyć, bo wstałam dzisiaj około 13 i nie ma bata, żebym usnęła wcześniej niż przed 3 a.m.
Dzisiejszy bilans? Nie ma się czym chwalić. Miseczka rosołu, dwa jajka i sok łącznie z: pięciu jabłek, siedmiu marchewek, pomarańczy, cytryny i tego dziwnego owocu.  Niestety, w ogóle nie ćwiczyłam, ale za to zrobiłam gruntowny porządek w pokoju i jakieś 10 min byłam na dworze.
Cieszę się że już szkoła <powtórzyła milion pierwszy raz>. Stęskniłam się za przyjaciółmi i za tym życiem w ciągłym biegu. Rzadko mam czas na jedzenie i w ogóle myślenie o jedzeniu, co bardzo mnie cieszy. Musze kupić jutro baterię do wagi. Będę miała jutro czas, żeby pochodzić po mieście. Oby śnieg stopniał jak najszybciej. Brakuje mi biegania i w ogóle spędzania czasu na dworze. Teraz nie można wyjść z domu, żeby nie wrócić bez odmrożonych rąk.
Mam nadzieję, że moje zdrowotne soczki w krótkim czasie przyniosą jakieś rezultaty. Chociażby poprawią cerę. U nas w szkole jest dziewczyna, która  ma niesamowicie piękną twarz- jak małe dziecko. Podobno codziennie je marchewki. Czas pójść w jej ślady.
Ostatnio nie mam weny na pisanie. Nie wiem, jakoś nie mam żadnych głębszych przemyśleń, którymi chciałabym podzielić się ze światem. Mam nadzieję, że wraz z rozpoczęciem szkoły pojawią się jakieś tematy. Oby.
No tak, wpół do jedenastej. Muszę jeszcze zapakować książki i nauczyć się liczyć na francuski- na wtorek. Jeśli sprawnie mi pójdzie także z dzisiejszą muzyką, wezmę się za zadania domowe na kolejne dni.
Dobranoc! :3

piątek, 25 stycznia 2013

Piątek.

Uważam siebie za inteligentnego, wrażliwego człowieka o duszy klowna, która przejmuje nade mną kontrolę w najważniejszych chwilach. 


Siedzę przed komputerem i słucham moich nagrań  mojego fałszu. No cóż.
Tak oto przeminęły ferie. Szybko. W końcu to tylko dwa tygodnie. Wyspałam się za wszystkie czasy, nic poza tym. Prawie nie wynurzałam nosa z pokoju. Mam nadzieję, że moje wakacje nie będą wyglądały ta samo. Nie no, będzie ciepło, będę mogła biegać. Bieganie jest dobre.
W sumie, dobrze że już szkoła. Jeśli czytacie mojego bloga, wiecie już, że nie lubię się kisić w domu. Niestety ani pogoda, ani moja lokacja nie sprzyjają spotkaniom ze znajomymi i chodzeniu do kina. Walnęłam sobie ekskluzywny nude na paznokcie. Mam nadzieję, że wytrzyma chociaż do poniedziałku. Przez długi czas nie malowałam paznokci, bo chciałam żeby trochę odpoczęły. Jakieś inne zmiany w wyglądzie? Moje włosy z mycia na mycie robią się coraz jaśniejsze. I dobrze. Przynajmniej odpadł problem fryzjera (na którego i tak nie mam kasy :x) Zbankrutowałam. W portfelu zostało mi dosłownie 10zł. A niech cię, biżuterio z allegro!
Dzisiejszy bilans? Pomyślmy. Sok z 3 pomarańczy i połówki cytryny, jakieś 100g fasolki, 10 biszkoptów.. No. Tyle. Rozłożyłam to sobie na 8 godzin. Czytałam ostatnio o diecie ośmiogodzinnej, polegającej na tym, że jemy tylko przez 8 godzin w ciągu dnia, a przez 16 pościmy .
Co za szczęście, że już szkoła <powtórzyła milionowy raz>. To dziwne ale stęskniłam się za obowiązkami i stresem. Jest ryzyko, jest zabawa, czy coś w tym guście. No nic.

wtorek, 22 stycznia 2013

Wtorek.

Zima to najcieplejsza pora roku. 

Ostatnio własnie to zdanie chodzi mi po głowie. Przypominają mi się urocze dni z przed roku, kiedy to jeszcze przyjaźniłam się z panem S.

SKĄD NAGLE 3.00 A.M. NA ZEGARZE?

..więc na czym to stanęło? Tak, pan S.
Z panem S. to zabawna historia. To znaczy teraz zabawna, bo jeszcze jakieś pół roku po naszym "zerwaniu" byłam, w lekko mówiąc, dołku emocjonalnym. Pamiętam ten dzień, kiedy oficjalnie się poznaliśmy. To dziwne, że dwoje ludzi chodzi ze sobą do szkoły przez 2 lata i nawet się nie zna. To był.. 31 sierpnia 2011, jakaś lokalna impreza. Odprowadzałam koleżankę do domu razem z jej kuzynem i trafiliśmy na S. i jego znajomych. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Dwa miesiące później pan S. napisał do mnie na gg i mnie naprawił. Naprawił, cóż, oszlifował. Teraz to widzę. Gdyby nie on, nadal byłabym "starą sobą", pozbawioną pewności siebie, chęci do życia i chyba nadal tkwiłabym gdzieś w tym martwym punkcie między cięciem się, a imprezami.
Pan S. to nie była jakaś tam zwykła osóbka, o ładnej buźce. Tak w ogóle, to jego buźka wcale nie była ładna. Okej, był przystojny, ale nie wzbudzał żadnych "ochów i achów". Teraz, patrząc obiektywnie, mogę stwierdzić, że miał status najpopularniejszej osoby w szkole. Zdecydowanie. Był lubiany, dało się z nim pogadać. Nie był jednym z tych kolesi z "ajfonem" i chamską gadką. Pan S. był swoistą osobowością. Kimś o tak niesamowitym charakterze , że po prostu ciężko było przejść koło niego obojętnie. Cóż, przynajmniej ja go tak odbierałam. Wydaje mi się jednak, że sam był zbyt mało pewny siebie, żeby dostrzec to, w jaki sposób odbiera go otoczenie.
Pierwsze rozmowy były praktycznie o niczym, ale po pewnym czasie potrafiliśmy gadać nawet do czwartej nad ranem (w dni powszednie!). W szkole ciężko było dostrzec w nas parę kolegów- on miał swoich znajomych, ja swoich. Rzucaliśmy sobie tylko "cześć" na korytarzu. Po kilku miesiącach pisania byłam do niego bardziej przywiązana emocjonalnie, niż do własnych rodziców. Poważnie. Tylko on potrafił mnie zrozumieć, tylko jego opinia była dla mnie ważna, tylko jego zdanie się dla mnie liczyło. Był moją. Chyba. Chyba był moją drugą połówką. W nim znalazłam wszystkie cechy, jakie musiałaby posiadać osoba, z którą chciałabym spędzić resztę życia.

No nic. To tyle na dzisiaj o panu S.  
Z dietą dobrze, dziękuję. Nie rzucam się na jedzenie, ale też nie jem typowo motylkowo. Dziennie zjadam około 800-900kcal. Czasami ćwiczę.
Pierwszy tydzień ferii za mną. Nie zrobiłam praktycznie nic. Coś czuję że nadchodzące dni będą bardziej męczące niż szkoła. No ale cóż, muszę wziąć się do pracy. Do końca ferii muszę:

  1. Przeczytać wszystkie podręczniki. Tak sobie, o, po prostu je przeczytać. 
  2. Dokończyć 3 książki.
  3. Odwiedzić dwie przyjaciółki.
  4. Posprzątać. 
  5. Dokończyć jedno anime. 
Nie dam rady napisać więcej. Muszę się zagrzebać w łóżku i przeczekać do 9. O 9 zadzwoni budzik. Mam mniej niż 6 godzin snu.

Tylko nie choruj Anastazjo.

środa, 16 stycznia 2013

Środa.

Życie składa się z wielu drobnych monet, a kto je podnosi jest zamożny. 

No tak, cóż. Zżerają mnie wyrzuty sumienia, od razu powiem. Po przeczytaniu Waszych komentarzy ..czuję się jak, no nie wiem, jakbym utopiła kilkanaście małych szczeniaczków. Co najmniej.
Niestety moja baletnica poszła się jeba uprawiać miłość. Mogłam to przewidzieć. O ile głodówka poszła mi dobrze, tak dzisiaj zawaliłam. Może nie całkiem, ale i tak nie jestem z siebie dumna. Miał być serek wiejski, a zamienił się w jakieś 700kcal owoców i dwie babeczki, które zachciało mi się przed chwilą piec. Nie warto rozpamiętywać. Najwidoczniej jeszcze nie jestem gotowa na dietę baletnicy. Spróbuję za jakiś czas.
Od wczoraj przeglądam strony z wegańskimi i wegetariańskimi przepisami i strasznie mnie to kręci. Te wszystkie zdrowe rzeczy, w stylu mleka kokosowego i pasty z awokado. To brzmi tak pysznie, że na samą myśl  cieknie mi ślinka. Muszę iść jutro do koleżanki robić projekt, a nie mam jeszcze żadnych materiałów. Tak bardzo mi się nie chce! Jestem wykończona Za dnia zrobiłam 500 brzuszków, szykuję się na drugie tyle,  jak w końcu przestanę czuć się taka pełna. Chyba odpuszczę sobie dzisiaj ćwiczenia z Ewą. Może poskaczę na skakance? Wczoraj wieczorem ćwiczyłam dużo. Robiłam ćwiczenia ze "skalpela" i kilka własnych.
Ostatnio męczy mnie bezsenność. Nie dość, że zasypiam trzy, lub cztery godziny o pójściu do łóżka, to do tego cały dzień chodzę ja zombie. Tęsknię za moimi przyjaciółmi ze szkoły, a to dopiero trzeci dzień ferii. Nie wiem jak wytrzymam te 14 dni. Nie mam dzisiaj weny na pisanie. Mam chaos w głowie, pewnie przez ten sok poziomu cukru.

Przepraszam że Was zawiodłam. 

wtorek, 15 stycznia 2013

Wtorek

Stop eat fat pig!

Nanananananana. Za chwilę kolęda. Właśnie skończyłam moją zieloną herbatę. To nie to samo, poprzednia była lepsza. Jak będę w mieście kupię nową. Bolą mnie oczy.
Moja silna wola została dzisiaj wystawiona na próbę i to nie byle jaką, bo musiałam zastąpić mamę w sklepie. Brat miał gorączkę, a po południu miał przyjechać towar, takie tam. Trzy godziny gapienia się na jedzenie i słuchania głośnych, lekko pijanych klientów. Idealne popołudnie, nie ma co. Wytrwałam nie zjadłam nic. Okrągłe różowe nic, tak urocze jak koszyk małych kociaków. Tak więc oficjalnie mam za sobą drugi dzień głodówki. To niesamowite. Moja silna wola działa lepiej z dnia na dzień. Oby tak dalej. Nie ćwiczyłam dzisiaj, ponieważ nie miałam czasu. Może zmotywuję się do tego jakoś po wizycie księdza. Ciągle myślę o Panu F. chociaż wiem, że nie powinnam. Niby jest idiotą, ale jakoś nie mogę wywalić go z głowy. Szkoda mi go, po tym, jak odmówiłam pójścia z nim na sylwestra i na studniówkę. A kiedy w piątek zobaczyłam jak na przerwie gada z jakąś dziewczyną (God, pół kilo tapety, różowe spodnie, gruba dupa i cie..c..ciem...ciemna cera) myślałam, że oszaleję. Jestem egoistką, narcyzem i zazdrośnicą, muszę to zmienić, bo zeświruję. Albo ja albo inni. Nieważne. Znowu mam ochotę na fryzjera. Myślę żeby trochę rozjaśnić włosy, tak do ciemnego blondu. Tyle, że po pierwsze zostało mi jakieś niecałe 50zł które pewnie wyparuje do końca ferii, a po drugie boję się, że moje włosy przestaną się tak słodko kręcić. Zobaczymy. Na razie zostawimy to co jest, czyli burzę jasnobrązoworudych  faloloczków.
No nic, czyli od jutra oficjalna dieta baletnicy. Na szczęście w lodówce nadal stoją dwa serki wiejskie i tylko czekają, żebym zjadła po jednym jutro i pojutrze. Zastanawiam się, co zrobić z tymi dwoma dniami mięsa drobiowego. Może mogłabym zastąpić je pieczoną rybą? Co o tym myślicie?
Trzymajcie się :3

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Poniedziałek.

Pierwszy oficjalny dzień ferii.

No tak. Wybaczcie, że nie pisałam. Jakoś nie mogłam zebrać myśli. Kilka razy zaczynałam pisać, ale kończyłam gdzieś w połowie. Nie pamiętam co jadłam przez ten czas. W piątek miałam głodówkę, dzisiaj też. O ile uda mi się wytrwać bez jedzenia też jutro, zacznę dietę baletnicy. Z każdej strony atakują mnie pokusy. Wczoraj, leżąc w nocy w łóżku i czytając, miałam potworną ochotę na ostatni kawałek kruchego cista, który leżał w spiżarni i tylko czekał aż wyciągnę po niego moje tłuste jak parówki palce. O nie, nie mogę. Kilka godzin wcześniej zeszłam też na dół, niesiona niepohamowaną chęcią na zjedzenie chleba z drobiową kiełbasą. Tak wiec wzięłam dwie kromki, posmarowałam cieniutko masłem i położyłam kilka plastrów wędliny.. ale. Nie. Nie mogłam. Zostawiłam chleb, a kiełbasę dałam kotu. Niemogęniemogęniemogęniemogęjeść. Dzisiaj? Hm, była jedna taka chwila, ale raczej złości, nie pokusy. Znalazłam w kuchni PIĘĆ paczek chipsów i zrobiłam awanturę o to, że mają one zniknąć z mojego pola widzenia. Oo, ale to nie wszystko, najgorsze są głupie spojrzenia babci i różne kombinacje nakazów lub propozycji jedzenia zawierające słowo "mięso". Pewnie, mięso tu, mięso tam a dupa rośnie. Na domiar złego na obiad były dzisiaj FRYTKI, myślałam, że zacznę wrzeszczeć, ale tylko spojrzałam na nie z obrzydzeniem, zapytałam mamy i babci czy mają zamiar to zjeść, a po uzyskaniu przeczącej odpowiedzi bez mrugnięcia okiem wrzuciłam je do garnka z resztkami dla zwierząt. Czy to jest naprawdę takie trudne, zrobić głupi, zdrowy obiad, nieociekający tłuszczem? Najwidoczniej tak. Na szczęście, wczoraj przynajmniej do kolacji nie mogłam się przyczepić, bo była pieczona ryba z przyprawami. Nic zakazanego. Zjadłam niecały kawałek i odrobinę skórki, profilaktycznie. Za dnia zjadłam jeszcze batonik śmietankowy i garść orzechów. Nie żałuję tego, następnym razem bardziej się postaram.
Wygrzebałam się dzisiaj z łóżka około jedenastej, na pół gwizdka zrobiłam "skalpel" z Ewą Chodakowską, czytałam, obejrzałam "Umrzeć dla tańca", ćwiczyłam, piłam wodę. No cóż. Jutro mamy kolędę, wszyscy będą zabiegani i nikt nie będzie miał czasu proponować mi jedzenia. Super. Okej, nie myślę o kościele, bo tylko się wkurzę i zacznę rzucać wyzwiskami. Spokojnie, spokojnie.

niejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćnieniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeść.

czwartek, 10 stycznia 2013

wtorek, 8 stycznia 2013

Wtorek.

Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre.

Takiego obrotu spraw, to się nie spodziewałam. Z mojej jedynki z mamy zrobiłam wręcz tragedię narodową, a tu patrzcie państwo. Chyba stał się jakiś cud, bo patrząc na moje oceny.. no cóż, spodziewać mogłam się wszystkiego, ale na pewno nie tego! Także <tyn tyn tyn> siedem czwórek, osiem trójek i jeden (lub dwa, teraz nie wiem..) dopuszczające. I jak tu nie skakać ze szczęścia? Dwa razy musiałam osobiście sprawdzić, zanim w pełni przyjęłam do wiadomości, że w rubryce na moją ocenę z matmy jak byk stoi wymarzone dwa. Aż zachciało mi się żyć. Poza tym, spodziewałam się też gorszych ocen z innych przedmiotów, nie myślałam nawet, że dociągnę do 3.0, a tu takie zaskoczenie. Muszę być prawdziwą szczęściarą. Ah, okej, koniec podniecania się szkołą. W tym półroczu postaram się nie mieć na koniec żadnych zagrożeń i zdobywać lepsze stopnie. Dzisiejszy bilans to dwa jabłka do południa i naleśniki na obiad. Cóż, uparłam się na te naleśniki i tyle, taka moja natura. Za kilka dni mi się znudzą, ale na razie naleśnikomania. Wolę zjeść naleśniki, a potem je spalić, niż rzucić się w nocy na jedzenie. Nadal czuję się wręcz przejedzona, a od "obiadu" minęły tylko dobre trzy godziny. Chcę dzisiaj bardziej popracować nad ramionami, a dać trochę odpocząć nogom. Nie byłam dzisiaj też biegać, ponieważ, o ile rano było jeszcze sucho, tak do godziny 15 świat przykryła kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Mam nadzieje, że szybko się ociepli,bo nie chcę, żeby moja dopiero co nabyta kondycja za bardzo się rozleniwiła. Padam na twarz, spałam tylko 4 godziny. Mam zamiar w miarę sprawnie odrobić lekcje na jutro, poćwiczyć, umyć się i być w łóżku o 22. No cóż, kochane, chudych snów :3

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Poniedziałek 2.

Lepiej kochać, a potem płakać. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić.






W czwartek, w mieście w którym chodzę do szkoły zabiła się dziewczyna. Nie wiem ile dokładnie miała lat, była mniej więcej w naszym wieku. To przykre, że tak młode osoby postanawiają zakończyć swoje życie. Problemy, owszem, istnieją, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie. Czas leczy wszystkie rany. Młodość jest zbyt krótka, by umierać, nim zdążymy się nią w pełni nacieszyć.. Sama myślałam kiedyś, hm, w sumie wcale nie tak dawno, by ze sobą skończyć, ale nie tak. Nie z tak błahego powodu jakim jest chłopak. Nie wiem czemu to piszę. Zawsze jest tak, że po jakiejś tragedii, ludzie bardziej doceniają swoje życie. To po prostu smutne, że młode dziewczyny kończą w trumnie. Zamówiłam sobie "Motylki". Czytałam tę książkę już kiedyś, ale chcę mieć ją na własnej półce. Mam nadzieję, że jakoś na dniach przyjdzie. Muszę dokończyć trzy książki, zanim się a nią wezmę. Całe szczęście już tylko kilka dni i ferie, będę miała dużo czasu. 
Bardzo cierpię przy wchodzeniu i schodzeniu ze schodów. Do tego boli mnie jedno biodro. Ale biegam, biegam.  To, co teraz czuję, jest takim budującym bólem, informującym mnie, że jest dobrze. Nie jadłam dzisiaj za wiele, na śniadanie jabłko, potem talerz niezabielanej zupy warzywnej, kilka suchych naleśników(którymi najadłam się praktycznie do końca dnia), potem znowu jabłko i 3 mini wafelki ryżowe. Mało "motylkowo", ale przynajmniej nie padam z głodu. Nie szłam dzisiaj do szkoły, ponieważ pierwsze i drugie klasy miały wolne, chodziło o coś związanego z próbnymi maturami. Jutro mamy bardzo luźne lekcje. Chciałam dzisiaj odrobić zadania na resztę tygodnia, ale jakoś zabrakło mi motywacji. Może zrobię to, kiedy skończę pisać, nie jestem jeszcze bardzo zmęczona. 
Możliwe, że pojadę do pracy w wakacje. Tata ma jakieś znajomości i mogłabym pracować jako kelnerka  ośrodku wczasowym. Moi rodzice pracowali tam, kiedy byli młodzi. Taka wakacyjna praca byłby mi bardzo na rękę. Nie chcę spędzić tych wakacji tak jak poprzednich- śpiąc do południa i jedząc co popadnie. Kiedy dochodzi do tego możliwość zarobienia jakichś pieniędzy, jestem jak najbardziej na "tak". Ah, miesiąc, lub nawet więcej wolności, z dala od domu, czego można chcieć więcej? Nigdy nie byłam na prawdziwych wakacjach. Nie wiem jak to jest mieszkać w pensjonacie, czy hotelu. Lato spędzałam zawsze w domu. Kiedy byłam młodsza tata woził mnie nad jezioro, albo zabierał na ryby. Teraz pozostaje mi tylko siedzenie w moim malutkim pokoiku i oglądanie anime, albo czytanie książek. Te wakacje będą inne, czuję to. 
Kiedy już będę dorosła, będę dużo podróżować. Kocham zmiany, a zmiany otoczenia zawsze dobrze na mnie wpływają. Nie boję się nowych miejsc i ludzi. Chciałabym poznać świat i wszystkie jego tajemnice. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mnie stać na spełnienie tych wszystkich marzeń. Ba, na pewno. Nie chcę przegrać życia. 
Od jutra, właściwie od dzisiaj, bo za kilka minut będzie już wtorek.. Także od dzisiaj staram się jak mogę. Nie chcę tkwić dłużej w tym ohydnym ciele, ani bezradności spowodowanej złymi ocenami. To jest moje życie i chcę je przeżyć jak najlepiej. 



Poniedziałek.


Captain America's been torn apart
Now he's a court jester with a broken heart



Wybaczcie, że nie piszę w weekendy. Zwykle nie mam wtedy głowy do blogowania. Mam jednak jedynkę z matmy. Nie wiem co dalej- chyba test sprawdzający, czy coś takiego. To zabawne, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Ba, nigdy nawet nie pomyślałabym że kiedykolwiek będzie mnie dotyczyło coś takiego jak "wystawianie zagrożeń". Aż tu nagle takie zaskoczenie. W gimnazjum nie przykładałam dużej wagi do nauki, miałam średnią 4.0 bez żadnego stresu. Po prostu wystarczała mi inteligencja i czasami posiedzenie nad podręcznikiem. Nie było mowy o dwójce na koniec. Oczywiście, mogłabym uczyć się lepiej, czy nawet starać się o świadectwo z paskiem, ale po co? Nie jestem typem człowieka, który jest w stanie poświęcić cały swój wolny czas nauce. Teraz wszystko się zmieniło. Chodzę do jednej z najlepszych szkół w województwie, nasi absolwenci studiują na Uniwersytecie Jagiellońskim, czy innych prestiżowych uczelniach. A ja? Gdzie ja trafię jeśli nadal będę takim leniem? Życie to nie bajka, nie wystarczy gadane i punkty IQ. Trzeba się starać i pracować, bo inaczej nic się nie osiągnie. Anastazjo, zapamiętaj to sobie. Bez pracy nie ma kołaczy. Chociaż, w sumie, bez kołaczy dam sobie świetnie radę, ale mniejsza z tym. Lajf is brutal.
No nic. Nie jestem z tych, które to się przejmują. Spokojnie, przecież to poprawię, świat się nie zawalił. Nauczę się i poprawię. Dla chcącego nic trudnego. Weekend spędziłam jedzeniowo-aktywnie, ale nie jestem z tego powodu smutna czy zła. Jakoś tak.. wszystko mi jedno. Jadłam przeważnie zdrowe rzeczy i piłam dużo wody. No i biegałam, to najważniejsze. Potrafię biec już prawie bez przerwy, a pod koniec zawsze biegnę sprintem, tak, że moje dyszenie słychać w całym domu. Ale to dobrze. Weszłam dzisiaj na wagę, ale szalone tanie wagi mają to do siebie, że czasem odmawiają współpracy. Nogi bolą mnie strasznie, podobnie jak klatka piersiowa po damskich pompkach. Nie czuję się jeszcze na siłach, by zacząć robić męskie. Szczerze, nie wiem co teraz z tą dietą SGD. Nie jestem jeszcze na tyle silna, by móc ją przejść, bo gubią mnie weekendowe kalorie. Dopóki nie znajdę rozwiązania na moje kaloryczne szaleństwa, postaram po prostu odżywiać się racjonalnie, powiedzmy, na razie, do 700kcal dziennie. Kiedy przyjdzie wiosna i zrobi się cieplej pomyślę co dalej. Na razie się z Wami żegam. Spokojnej nocy.

czwartek, 3 stycznia 2013

Czwartek.


„Pomyśl, jak będziemy się czuć nazajutrz. Pomyśl o ile trudniejsze po wspólnie spędzonej nocy będzie udawanie, że nic do siebie nie czujemy przy innych ludziach, nawet jeśli jedyne co zrobimy to zaśniemy obok siebie. To jak wzięcie małej dawki narkotyku... sprawia jedynie, że chce się więcej.”

Ze złych rzeczy to to, że prawie nic nie napisałam na dzisiejszym sprawdzianie z matmy. Najprawdopodobniej będę musiała pisać egzamin poprawkowy. przeraża mnie to. Chociaż nie.. nie. Takie rzeczy się zdarzają.
Zwykle zanim zacznę pisać przez pół godziny szukam jakiegoś natchnionego cytatu. Ten dzisiejszy osobiście interpretuję trochę po swojemu. "Spanie z kimś" może być tutaj nawiązaniem do jedzenia w nocy.
Za oknem straszny wiatr.
Spałam dzisiaj bardzo mało, bo przez stres związany z matmą, za cholerę nie mogłam usnąć. Przez dwie wolne godziny wraz z koleżanką byłyśmy w tesco i w drogerii. Kupiłam sobie dwa grapefruity i krem. Dzień byłby spokojny, gdyby nie ta matma.. nadal nie daje mi to spokoju. W każdym razie w domu byłam około 13, zjadłam obiad i poszłam się przebiec. Wreszcie przyszły moje buty. Są urocze. Biegając dzisiaj zauważyłam że jak nic straciłam kondycję. Na trasie, którą jesienią przebiegałam bez zatrzymania, teraz musiałam kilka razy zamieniać trucht w marsz. Po powrocie byłam wykończona. Na szczęście nie mam na jutro żadnych lekcji, więc miałam dużo czasu na dokończenie mojego anime i obejrzenie filmu.
Dzisiejszy bilans:
śniadanie: dwa mini wafle ryżowe z dżemem z czarnej porzeczki
obiad: grapefruit i rosołek w proszku
kolacja: trochę sera,bardzo mało ryby po grecku, pół szklanki kubusia

Razem miało to około 400kcal. Dzień uznaję za zaliczony. Jestem głodna i zmęczona. Potrzebuję snu.

środa, 2 stycznia 2013

Środa.

Szkoła, nareszcie!

Myślałam że umrę. Nie chodzi o to, że nie lubię spędzać czasu w domu, ale o to, że nigdy nie wiem, co ze sobą zrobić i najczęściej kończę z nosem w lodówce. Nie mogę znieść myśli o feriach, głupie ferie, przepadnijcie! Będę spała do 15 i jadła obiad na śniadanie, soł macz fan! 
Niby fajnie, że nie trzeba się uczyć, ale już wolę poświecić te 2 godziny dziennie i się pouczyć, niż kisić się w domu. 
Koleżanka ma mi przynieść całego Harrego Pottera, coby mi się nie nudziło w czasie wolnym, chociaż i tak wątpię, że uda mi się utrzymać dietę podczas ferii. Zwykłam zajadać nudę, przyznaję się bez bicia. 
No ale okej, do ferii ponad tydzień, więc nie ma co się teraz przejmować, pomyślę o organizacji tego czasu kiedy indziej. 
Tak więc do rzeczy, dzisiaj, środa, szkoła, te sprawy. Brakowało mi koleżanek i przerw. W sumie, lubię szkołę. Dostałam dzisiaj dwie czwórki- ze sprawdzianów z fizyki i informatyki. To dla mnie duży sukces, ponieważ jestem raczej umysłem humanistycznym. Jutro czeka mnie jeszcze  poprawa z matmy, od której wyniku zależy moja dwójka. Właściwie jutro będzie fajny dzień, bo mamy tylko trzy lekcje i na dziesiątą, co zdarzy mi się w sumie pierwszy raz. Tak bardzo cieszę się z moich dzisiejszych dobrych ocen! Kartkówkę z biologii też napisałam dobrze, wczorajsza nauka naprawdę się opłaciła. 

Dzisiejszy bilans:
śniadanie: białko jajka i jabłko
obiad: szklanka bulionu z kostki z odrobiną makaronu
kolacja: trzy kiszone ogórki i dwa mini wafelki ryżowe(jeden ma 23kcal)+ trochę niskosłodzonego dżemu z czarnej porzeczki.
Wszystko miało nie więcej niż 300kcal, także drugi dzień SGD mogę uznać za udany.
Do tego rozciąganie i 20min areobiku w domu. Strasznie boli mnie klatka piersiowa i mięśnie rąk od tych wczorajszych "pompek", a zrobiłam ich przecież po pierwsze tylko kilka, a po drugie damskich :)
Chyba rzeczywiście muszę popracować nad mięśniami w górnej partii ciała. Jak można nie umieć zrobić nawet jednej męskiej pompki! Oh, okej, kończę, bo muszę uczyć się na matmę. Branoc:3

wtorek, 1 stycznia 2013

Wtorek.

Kto nie dotknął ziemi ni razu, Ten nigdy nie może być w niebie.


Pierwszy dzień nowego roku.
Sączę właśnie drugą szklankę zielonej herbaty. Jest dobrze.
Wczorajszy sylwester spędziłam bardzo spokojnie, z dwiema koleżankami i dwiema butelkami szampana dla dzieci. Nie za bardzo pamiętam co jadłam wczoraj, ale nie było tego dużo. Na pewno nie przekroczyłam 800kcal. Spać poszłam około godziny piątej, wstałam przed jedenastą. Pół nocy oglądałam anime "Sword Art Online" i jeśli ktoś jest fanem "chińskich bajeczek" to bardzo polecam. Na śniadanie zjadłam tosta i pomidora, na obiad jabłko, a na kolację mały kawałek smażonego pstrąga. Więc wychodzi 170kcal+ten pstrąg.
Zaczynam dietę skinny girl, od dzisiaj. To znaczy zaczęłam dietę skinny girl, może tak. Na wielu blogach czytałam ostatnio o akcji, polegającej na zrobieniu sobie zdjęcia dzisiaj i w pierwszy dzień lutego. Nie mam niestety lustra obejmującego całą sylwetkę, ale myślę że jakoś uda mi się sfotografować moją obecną figurę. Co ja mogę, najlepiej nie jest. Zauważyłam że strasznie zwisa mi skóra(tłuszcz, nie wiem co to jest) z ramion i wygląda to paskudnie. Dlatego chcę albo kupić hantle, albo zacząć chodzić na siłownię z koleżanką. Chyba że zacznę robić "program 100 pompek", co przynajmniej nie obciąży mojego portfela(i tak już zresztą uszczuplonego przez buty do biegania). Haha, przed chwilą zrobiłam sobie test: 0 pompek zwykłych i 5 pompek damskich. Jest moc!


Jakoś nie specjalnie przekonywały mnie zasady, a szczególnie to niewliczanie kalorii z owoców i warzyw. Głupota. Okejj, idę się uczyć. Chcę położyć się dzisiaj wcześniej, a mam jutro sprawdzian z fizyki i kartkówkę z biologii. Yh. Na dzień dzisiejszy, oficjalnie, ważę 61,9kg. Nie miałam niestety możliwości zważenia się rano. Obiecuję, że przez cały rok 2013 moja waga nigdy nie będzie wyższa. 

Z okazji Nowego Roku życzę Wam, moje kochane, przede wszystkim wytrwałości, siły i uporu w dążeniu do swojej wymarzonej wagi. Niech ten rok będzie dla Was lepszy od poprzedniego i niech każdy kolejny dzień przynosi Wam radość, satysfakcję i motywację do stawania się kimś lepszym, niż byłyście dnia poprzedniego. 

Branoc! :3