piątek, 27 stycznia 2023

Piątek

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny. Są one na kształt prochu zatlonego, co wystrzeliwszy-gaśnie. 
Co mogę Wam powiedzieć... Chyba tylko, że kochałam i że to właśnie miłość skazała mnie na śmierć. 
Miłość której doświadczyłam ja w swoim życiu była zawsze jak z bajki, pełna magii i za każdym razem pojawiała się jak grom z jasnego nieba. Zawsze była prawdziwa. Czasem trwała kilka lat, czasem miesiąc ale w moim sercu zawsze łączyła te popękane kawałki, tylko po to, żeby po swoim odejściu zostawić ich dwa razy więcej. 
Nie będę Wam opowiadać, co robiłam przez ten cały czas. Jak się czułam?
 Na początku zawsze czujesz euforię. Wierzysz, że to właśnie ta osoba i ten moment, który wszystko zmieni. I zmienia. I Ty też się zmieniasz, to miłość Cię zmienia. Za każdym razem. Kiedy miłość się kończy.. coś się dzieje tam w środku, coś czego nie da się opisać słowami. Kiedyś... to "uczucie", ten stan "chwilę po" powodował rozpacz, jednak dziś jest już inaczej. 
Jesteś już dużą dziewczynką. Już wszystko wiesz i wszystko rozumiesz. Nie płaczesz, nie umiesz już płakać. Już dobrze wiesz co się dzieje. 

-Nie chcę Cię już.
-Okej.

I to wszystko. Bez rzucania się z dziesiątego piętra bez cięcia się XD (swoją drogą ta użytkowniczka waliła ostro po żyłach i teraz jej kosmetycza jeździ na Bali za hajs z lasera just sayin') nawet bez pisania depresyjnej poezji bo poezja umarła kiedy skończyliśmy szkołę i poszliśmy do normalnej pracy. To smutne, to wszystko takie smutne, ale jakże krzepiące dla młodych serc, bo po tylu latach cierpień po prostu nie czują już nic. 
Mogę się śmiać i udawać, że nic nie czuję, ale mogę też płakać i nic nie czuć bo oto witamy w dorosłości! Byłaś przewrażliwiona, kończysz na terapii, byłaś ponadprzecietnie inteligentna? Masz nie/przejebane bo stajesz się pełnoprawną psychopatką. 
A, wracając do tematu, wiadomo, nic nie czujesz ale Twoje ciało, cóż, nie jest Tobą, więc rejestrujesz uderzenie gorąca, pocisz się, chcesz przeciąć sobie skórę, żeby cokolwiek poczuć, ale kosmetyczka i brak pieniędzy na versace torebkę skłaniają Cię do sięgnięcia po żołądkową gorzką miętową i popijania jej żywiec zdrój niegazowaną, aż w końcu sen weźmie Cię w swoje ramiona, bo tylko on z Tobą został, kiedy inni rozmyli się jak zamki z piasku. 
Za..zacznijmy od tego że mój ideał książę z bajki milionerskie dziecko Jeremi tak jakby raz mi najebał i skończyło się to szpitalem. Ale nie takim zwykłym szpitalem xd tylko takim specjalistycznym, bo typ rozjebał mi oko tak, że musiałam mieć opke i teraz do końca życia niby na nie widzę ale tak kurwa nie do końca. Okulistka powiedziała że nie da się tego naprawić nawet za milion czy dziesięć milionów co lekko mnie podłamało. Jasne że byłam gotowa kogoś zamordować i przeszczepić sobie siatkówkę od tej osoby, w końcu są ludzie mniej i bardziej potrzebni temu światu. Wtedy, krótko po tym zdradziłam go, oczywiście z jego bratem bo lubię być taka dramatyczna, a moje życie to film. Później... Chyba jeszcze pół roku byliśmy razem, w końcu z nim zerwałam, pojechałam do Holandii na jakiś czas, wróciłam-oczywiście nie taka sama- i znowu byliśmy razem ale chuj w tym czasie kręcił z jakąś typiarą 2/10 ale pozbyłam się jej, potem on dostał ataku 1 raz. On ma chyba jakiegoś demona w sobie, przynajmniej ja tak myślę, ale jego brat mówi że to range gen po ich starym i  można poniekąd się z tym zgodzić bo Kepol business też jest zdrowo popierdolony. W skrócie, stracił panowanie nad sobą pijany, nie poznał mnie, uznał że jest na wojnie, wybił sąsiadce szybę w oknie, pociął się cały, rozjebał mi służbowy samochód, najebał mi(ale tym razem nic się nie stało) i oczywiście po wszystkim kazał się zawieźć na pogotowie bo był porozcinany...no imponująco. Za drugim razem, już w wakacje oblał się bimbrem na imprezie i się podpalił i oczywiście kto pojechał go ratować? 
Co za w ogóle toxic relationship xD jak tak można. Poza tym, później przestał już całkiem zwracać na mnie uwagę, nie rozmawiał ze mną, ale miłość, miłość jest uczuciem na tyle pięknym że wytrzyma wszystko. Zerwaliśmy hm miesiąc temu? Może trochę ponad. No i w sumie git, bo uzależnienie od toksyka, blabla samorealizacja, rozwój duchowy itp. ale oczywiście WSZECHŚWIAT mi powiedział, kurwa nie. 
I ledwo co pogodziłam się z życiem starej panny, a tu oczywiście wjeżdża Eryk swoją audiczką i sobie mnie porywa.
OMG miłość do niego...to intensywne uczucie, ale zdawałam sobie sprawę, że on mnie rzuci.
I tym razem serio serio!! to nie była moja wina. Czasami jest tak że to nie jest Wasza wina. Nie można się obwiniać za wszystkie wydarzenia w Waszym życiu. Wychodzi-super, nie wychodzi-lekcja. Przyjmujesz, uczysz się, idziesz dalej. A jak nie zrozumiesz to znowu lekcja i znowu i będziesz się uczyć aż się nie nauczysz, a jeśli wcześniej zdążysz umrzeć...nie ma pocieszenia, będziesz się uczyć też po śmierci. 
Nic mi nie zrobił.. potraktował mnie z uczuciem. Jak nikt inny. Ale wymagał idę mnie czegoś czego nie byłam w stanie mu dać. Chciał mnie zniewolić, zamknąć w swojej ramce idealnej dziewczyny i za każdym razem gdy robiłam "coś nie tak"... 
Niestety on był potłuczonym szkłem zbitej szklanki i kaleczył. 
On.. był pierwszą osobą, która była w stanie mnie zrozumieć, pokochać mnie. Jedynie przy nim nie musiałam myśleć. Też był...taki...też miał...tak. powiedział mi, że psychopatów do siebie ciągnie. Opiekował się mną. Opieka i bezpieczeństwo to są rzeczy których nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Nigdy nie myślałam że spotkam kogoś mądrzejszego od siebie samej. Widziałam w nim siebie, bo on też kochał tymi wszystkimi kawałkami, bo niestety nie zostało mu już nic z serca. 
Nie byłabym go w stanie uratować. Żadnemu nie byłam w stanie pomóc. Zostało mi trzymanie się na powierzchni całkiem samej i udawanie, że czuje jeszcze grunt pod nogami. 
Wiecie, ratujcie się same. Nikt Was nie uratuje. Możecie wierzyć w księcia na białym koniu, nawet możecie go mieć i mieć jego słowo że będzie Was kochał na zawsze, ale tak naprawdę nikt, nic, żadna siła Was nie uratuje. 
Nie możemy sobie pozwolić na miłość, jest zbyt piękna. Róża ma kolce. Miłość jest błogosławieństwem, darem, chwilowym uśmiechem od losu. Zawsze jest prawdziwa, ale niestety, ma to do siebie, że jak róża- usycha. 
 

środa, 16 stycznia 2019

środa

Si vi pacem, para bellum - Kto chce pokoju, szykuje się na wojnę

Nie ma zupełnie nic nadzwyczajnego w tym, że jest się grubą. Każdy może być gruby. Łatwo jest przytyć, wystarczy chwila nieuwagi. Skoro wczoraj był kebab, dzisiaj może być pizza. Jeśli już była pizza to chipsy i piwo nie zaszkodzą. Co z tego, że oszczędzamy, chodźmy na te burgery do twojego kuzyna. Nie jesz? Jak możesz nie jeść? Jak możesz być najedzony? Nie wiesz, że dopiero gdy czujesz że zaraz pękniesz, zaczyna się prawdziwa zabawa?
 W moim przypadku IF jest zbawieniem, bo przynajmniej mogę się najeść, ale z drugiej strony mogę się też pogłodzić. Mogę być w pełni ustatysfakcjonowana pustką i jedzeniem i nadal tracić na wadze. Wczoraj miałam 22h postu i 2h jedzenia. Zjadłam trochę laysów z pieca, donuta ten obiad co wczoraj pisałam i wypiłam piwo. Z aktywności to 15 min spaceru do pracy i sprzątanie rano. Jest przed 11, narazie nie czuję głodu. Często kryzys dopada mnie o 13-15, ale nie mogę zjeść nic w pracy bo nie mam :) Muszę postarać się jakoś zdrowiej gospodarować tymi kaloriami. Nie mam jeszcze planu co zjem dzisiaj.Ok już mam, kurczak, pomidorki cebula czosnek, koncentrat i ciemny makaron. Do tego mam warzywa na patelnię, je też mogę zjeść.
Zapraszam na mojego tumblra https://skinner-than-your-ex.tumblr.com/ na którym publikuję zdjęcia chudych dziewczyn. Chciałabym być taka jak one, ale jeszcze długa droga przede mną. 25 kg w dół to mój cel. 25 kilogramów i poczuję się lepiej. Będę lepiej wyglądała, lepiej się czuła jaśniej będzie mi się myślało. Nie będę musiałą być ograniczona ani tłuszczem ani swoją głową. Będę lepsza osobą i będę błyszczeć.
Nie mam jeszcze konkretnych celów. 65 kg to waga z którą czułam się źle, przez większość życia najwyższa waga którą osiągnęłam. Ta liczba na wadze to dobry cel. Powrót do normalności. 60 kilogramów to waga przejścia. Nowy krok w mojej karierze motylka. Miałam 60kg kiedy zaczęłam. 14, prawie 15 lat. Skończyłam na 54, potem przytyłam. 60kg to jak wschód słońca, potem może być tylko lepiej. Kiedy w następnym tygodniu zobaczę 5 z przodu, popłaczę się ze szczęścia. Przy 55kg na pewno będę wyglądała szczupło. Może jezcze nie będę patyczakiem, ale na pewno będzie mnie mniej. Będę się czuła lekko. Nie będę się wstydziła iść na siłownię czy z chłopakiem na crossfit. Będzie słonecznie, ciepło, ubiorę sukienkę, albo krótkie spodnie i koszulkę. Tłuszcz nie będzie musiał falować w opiętych spodniach i męskiej bluzce. Przy 50 kg nikt mnie nie pozna. Starzy znajomi będą się zastanawiać, czy czasem kiedyś mnie już nie widzieli. Będę miała śliczną twarz, spod skóry zaczną kiełkować mięśnie. Będę biegać 7km bez zadyszki, w markowych ciuchach reprezentując zdrowy styl życia. Będę inspiracją. Przy 45kilogramach urodzę się na nowo.

wtorek, 15 stycznia 2019

Wtorek


Kiedy by­liśmy dziećmi, marzy­liśmy o ucie­czce w do­rosłość przed lęka­mi uk­ry­tymi w mro­ku no­cy. Dziś, gdy jes­teśmy do­rośli, zda­jemy so­bie sprawę, że już nie ma dokąd uciekać... 

 Ciekawe, czy ktoś to jeszcze przeczyta :) Witam w nowym roku 2019, jak życie? Jeśli chodzi o mnie to w skrócie: poszłam na studia, rzuciłam studia, pracowałam w biurze na policji, poszłam na drugie studia, imprezki, zioło, IF, schudłam, ładnie wyglądałam, chodziłam w ciuchach mojej chudej (teraz już byłej) przyjaciółki, pracowałam w hotelu, przez ten czas byłam bznadziejnie zakochana, poznałam JJ, w tym czasie moja beznadziejna miłość sobie o mnie przypomniała, nie czułam nic, nie czułam nic, zapalenie pęcherza, problemy z nerkami (ał), JJ, święta z JJ, WNM do JJ, rzuciłam studia, zrobiłam prawko (za 5 razem się udało) znalazłam pracę w korporacji, zamieszkałam z JJ w kawalerce i oto jestem przykładna żona, kobieta sukcesu, 70kg na szali i oby głodówka mi lekką była i zbawieniem w niedoli. 
 Znalezienie JJ to jak wygranie w lotto, czasami mam wrażenie, że dosłownie (zastawa!od!versace!). JJ to najdroższa najlepsza najprzystojniejsza najmilsza najmądrzejsza i najsłodsza istota na świecie. Jest moim ideałem pod każdym względem jest wyjątkowy ma piękne ciało i w przyszłości dostanie pokojowego Nobla. Jak ktoś tak cudowny zwrócił uwagę na taką grubą brzydką głupią szmatę jak ja? Nie wiem.. mam wrażenie że to sen. 
 Problem jednak jest jeden i poważny a mianowicie chłopiec jest małym pieścidełkiem, trzeba mu sprzątać gotować prać, chodzić za nim i zbierać jego brudne skarpety. Chociaż lubię sprzątać zmywać i gotować to jetem zdania że skoro oboje przynosimy do domu pieniądze, to powinniśmy się dzielić obowiązkami. No tak, czy nie? Ja wiem że wiele kobiet zajmuje się domem bez gadki, ale o nie tak nie będzie. Mam cel, albo wychować go żeby pomagał w domu, albo niech mi płaciod godziny jak gosposi Grr. Wolałabym drugą opcję, bo po 1 lubię to, po 2 lubię pieniądze i po 3 spalam kalorie. 
 Kiedy zobaczyłam 70kg na wadze nie przeraziłam się jakoś szczególnie, wiem że jestem teraz 10kg grubsza niż zwykle, +10kg odkąd poznałam JJ, szkoda że nie +10 milionów, ale ok. Jestem zmotywowana do chudnięcia, wprowadziłam już pierwsze zmiany; zaczęłam jeść tylko w oknie żywieniowym, w tym tygodniu, z racji że zmianę zaczynam o 12, jem dopiero po powrocie z pracy. Wczoraj miałam jajacznicę z 3 jajek z papryką, roszponką i mozarellą, później ciemny ryż, mozarellę, roszponkę i smażoną rybkę, w międzyczasie piwo i pół paczki laysów z pieca. Nie wydaje mi się żebym przekroczyła 1300kcal, ale nie wiem, nie ważyłam, nie liczyłam. Dzisiaj zaplanowałam ryż, kurczaka w sosie serowym podane z roszponką i oczywiście resztę moich pysznych z pieca. Jakoś nie mogę się powstrzymać żeby czasami nie przekąsić sobie czegoś dobrego Po 20h głodówki mi się należy. 
 Powinnam zacząć a)ćwiczyć b)robić 10k kroków dziennie c)liczyć kcal i ważyć jedzenie
Małymi krokami do przodu, w tym tygodniu kupiam się właśnie na tym żeby nie jeść 20h, wcierać wcierkę w skórę głowy i pić skrzyp i porzywę. Do tego ta zmiana na 12 motywuje mnie do sprzątania i pisania, bo mam rano dużo energii i mogę wychodzić z domu ze świadomością że nawet jeśli JJ kogoś zaprosi to nie będzie syfu i wstydu. 

Ok, podłoga w miarę ogarnięta, czas iść do pracy. Jeszcze tylko 8h i jedzenie :))

czwartek, 28 stycznia 2016

wtorek, 26 stycznia 2016

1.74 Wtorek

Nic nas tak bardzo nie okłamuje jak wspomnienia.

  Moje dni zlewają się w jedno nieskończenie długie przedstawienie, w którym przypadła mi rola drugoplanowej aktorki. Nie jestem już tak smutna jak zwykle, raczej zupełnie wyprana ze wszystkich uczuć. Gdybym miała brać do siebie wszystko, co mówią i robią mi ludzie, na których mi zależy, chyba musiałabym się zastrzelić. Wiem, że oni nie wiedzą, że jestem nadwrażliwa i że często ich słowa są dla mnie jak sztylety wbijane prosto w serce. Kombinuję i kombinuję jak tu najlepiej ukrywać wszystkie moje uczucia, ale wystarczy kilka łyków alkoholu żebym zaczęła niepotrzebnie otwierać usta, wpuszczając ich jednocześnie do środka. Jestem słaba, jestem coraz słabsza.
 Mam dwie niesamowicie ładne i przede wszystkim szczupłe przyjaciółki, przy których czuję się jak szara myszka. Jesteśmy jedynymi dziewczynami w naszej grupce i ciężko zaakceptować mi fakt, że one wychodzą na zdjęciach z imprez prześlicznie, a ja jak gruby paszczur. Wiem, że przez to moje szanse u chłopaków z paczki spadają do ok. -100 i niby jestem pogodzona z tym faktem, ale mimo wszystko to boli. Wiem, że brzmię jak osoba płytka jak kałuża, ale może taka właśnie jestem. W końcu wilczki są bardzo inteligentni i na pewno wygląd nie jest u nich sprawą pierwszorzędną, ale w kwestii charakteru dziewczyny także biją mnie na głowę. Nie wiem po co to wszystko piszę, chyba dlatego, że czuję niesamowitą satysfakcję z użalenia się nad sobą, a wolę nie robić tego w towarzystwie, żeby nie wyjść na jeszcze większą idiotkę aniżeli jestem. Właściwie użalenie się nad sobą to jedna z rzeczy która sprawia mi niesamowitą przyjemność i mogłabym to robić cały dzień, ale zwykle ograniczam się z tą czynnością do około godziny dziennie, żeby nie wpadać w głębszy kanion emocjonalny, niż aktualnie jestem. To właściwie komiczne/tragiczne, że najpierw sama wytykam sobie wszystkie moje wady i potknięcia, żeby później również sama się pocieszać. Lubię się krzywdzić, bo mam wtedy poczucie, że kontroluję swoje emocje, kiedy oczywiście tak nie jest. Jednak przeważnie wierzę w kłamstwa, które sama sobie sprzedaję; że jestem wartościową osobą, mam talenty, jestem mądra, zabawna, fajna, ładna i nie-aż-tak-gruba jak mi się wydaje. To oczywiście puste słowa, ale właśnie one sprawiają, że próbuję się starać naprawdę taką osobą być. Oczywiście to tylko czcze gadanie, żadne wysiłki nie sprawią, że kiedyś chociażby w połowie zbliżę się do ideału, który wykreowałam sobie w głowie.

Mądre plany:
1. dużo malować
2. pisać
3. dbać o włosy (olejowanie, skrzypokrzywa, od dzisiaj picie drożdży)
4. odżywiać się zdrowo
5. ćwiczyć i korzystać ze świeżego powietrza
6. nie wydawać pieniędzy na używki
7. nie wyzywać się w myślach, nie ciąć się (!!!)
8. znaleźć sens życia (niewykonalne)
9. być szczęśliwą (hahahahahahahahaha!!)
10. nie jeść po 20, spać w nocy
11. uczyć się angielskiego
12. dostać pracę


 


środa, 6 stycznia 2016

1.73 Środa

Si vis pacem, para bellum- Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny.

 Rok 2015 przeminął w mgnieniu oka i zostawił za sobą z jednej strony pewnego rodzaju niedosyt, a z drugiej i tak przyniósł dużo więcej niż mogłabym sobie wyobrażać. Robiłam to co lubię najbardziej, czyli imprezowałam. W gruncie rzeczy wyszło mi to na dobre, bo nie myślałam za bardzo o tej sytuacji z K. chociaż kochałam go jeszcze dłuuugo po zerwaniu naszej znajomości. Myślałam, że poszłam dalej, ale na nieszczęście przed wakacjami (które trwały 4 miesiące) napatoczył się pan P. który przeżuł mnie i wypluł, ale przynajmniej dał kilka dobrych lekcji. Zdałam maturę, poszłam na studia, rzuciłam studia.
We wrześniu poznałam ekipę chłopaków, do których przywiązałam się jak szalona. Z jednym z nich moja najlepsza przyjaciółka ma właśnie romans hihi. Ja natomiast mam romans.. no cóż nadal z panem P. Ostatnio miał chyba dzień dobroci dla zwierząt, bo spędził u mnie noc(!). Nie wiem w sumie jak i czy w ogóle to komentować, nie mam pojęcia co mu strzeliło do głowy, ale opamiętał się następnego dnia i powiedział, że rzuca mnie( oczywiście nie jesteśmy razem, kolegujemy się) za dwa tygodnie. Nie wiem, dlaczego robi mi takie rzeczy, ale jedno dobre, że chyba nic w związku z tym nie czuję. Mam nadzieję, że nie, bo nie chciałabym wchodzić w 2016 z rozczarowaniem na karku. Jak potoczą się moje sprawy ze studiami- nie wiem. Po powrocie do Sopotu w przyszły poniedziałek zacznę szukać pracy przynajmniej na 2 miesiące, co mam nadzieję zakończy się sukcesem. Chciałabym pokazać rodzicom, że sama potrafię o siebie zadbać. W przyszłym roku zacznę nowy kierunek i po krzyku, a do tego czasu chciałabym zdobyć trochę doświadczenia zawodowego no i zrobić prawko.
 Za 3 miesiące kończę 20 lat. Cóż mogę powiedzieć.. to ostatni okres, kiedy mogę mówić o sobie, że jestem nastolatką. Z jednej strony to przykre, jednak pocieszam się faktem, że zmieni się tylko kartka w kalendarzu.
 Jeśli chodzi o dietę.. nie myślę o tym za bardzo, szczerze mówiąc. Wyglądam, jak wyglądam, czyli jak słonica przy moich dwóch przyjaciółkach z idealnymi figurami, ale skoro nie mogę tego zmienić dzisiaj czy jutro, to po co się tym zamartwiać? Małymi kroczkami staram się zmieniać moje nawyki tak, żeby schudnąć nie czując tego. Przede wszystkim piję dużo herbatek i jem same wysokiej jakości produkty. Nadal zdarza mi się skusić na słodycze, ale przecież nikt nie jest doskonały. Bardzo chciałabym zacząć regularnie ćwiczyć, póki co robię to tylko w zrywach. Co najśmieszniejsze, najprzyjemniej ćwiczy mi się rano zaraz po spalonym blancie :]
 Niedawno rzuciłam fajki. Tzn nie byłam uzależniona, ani nic po prostu nawet jakbym bardzo chciała, to nie mogę ich palić, bo mój organizm je odrzuca. To denerwujące, bo nawet gdybym chciała zapalić dla przyjemności, to nie mogę, bo od razu boli mnie brzuch czy coś w tym stylu.
 Święta bardzo spokojne, a sylwester spędzony z przyjaciółmi. Ostatnie czego chcę to czuć cokolwiek do P, Latający Potworze, daj mi siłę.

czwartek, 10 grudnia 2015

1.72 Czwartek

Słuszną decyzję podejmujesz wtedy, gdy wybierasz to, czego chcesz najbardziej. 


 Ha! Pewnie się tego nie spodziewaliście, co? Oto jestem, wracam z podkulonym ogonem kolejny raz, pełna nadziei, że tym razem mi się uda. Nie pamięta, kiedy ostatnio pisałam, ale o pewnie było to wieki temu. Ostatnio coraz częściej myślałam o powrocie na bloga, tzn chciałam w sumie założyć nowego i zacząć z czystym kontem, ale mam dwa powody, dla których zostaję tu, gdzie byłam. Pierwszy i prawdziwy jest taki, że nie jestem w stanie wymyślić mojej nowej internetowej osobowości, która byłaby tak spektakularna jak Anastazja Vandie, a drugi, wymyślony, ale bardzo ładnie brzmiący, to fakt, że na tym blogu zapisana jest spora część mojej przeszłości i nie mogę się jej wyrzec, chociaż czasami czytając bloga śmieję się z tego, jaka byłam głupia.
 Nic się u mnie nie zmieniło, nadal nienawidzę siebie i życia, ale przynajmniej na tę chwilę podchodzę do tego dość chłodno i cynicznie(jestem po dwóch kawach). Za nieokreśloną ilość czasu moja postawa się zmieni i będę małą przestraszoną dziewczynką, której nikt nie chce i nie kocha, ale to jeszcze nie teraz. Pewnie zastanawiacie się, jak sobie radzę w życiu. Już opowiadam. Po pierwsze zostałam prawdziwą studentką i mieszkam sobie w Sopocie. W tygodniu nie robię zupełnie nic, poza chodzeniem na obowiązkowe zajęcia. Odkąd tu jestem snuję plany na temat tego, jak super byłoby zapisać się na siłownię, czy zaangażować w cokolwiek, ale na tę chwilę nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani krzty entuzjazmu. To nie przez pogodę, tylko przez depresję. Nie myślałam o leczeniu. Mam zmienne nastroje. Nie tnę się, żeby nie denerwować rodziców. Nie zabiłam się jeszcze również z tego powodu. Przykro mi to mówić, ale właśnie teraz, na studiach, poczułam jak bardzo nie pasuję do świata. Normalne funkcjonowanie jest poza moim zasięgiem. Względem nowo poznanych osób zachowuje się jak socjopatka. To znaczy udaję. Po prostu udaję wszystko. Nie umiem sobie z tym poradzić. W ogóle przestałam sobie z czymkolwiek radzić. Nikt nie widzi tego, że opowiadając żart mam przed oczami wizję podcinania sobie żył. Oni nie chcą tego widzieć, chcą być normalni, po studiach znaleźć pracę i założyć rodzinę. Ja niestety nie chcę być normalna i nie mam zamiaru harować przez następne 40 lat i to jest mój problem. Nienawidzę dorosłości. Chciałabym w końcu dojrzeć i przejąć kontrolę nad swoim życiem, wymyślić sobie jakieś cele, marzenia, może mieć zasady, może zakochać się w odpowiedniej osobie, może zrobić coś, na co nigdy nie miałam odwagi... To wszystko jest na razie poza moim zasięgiem. Nie umiem wymienić żadnego powodu, dla którego chciałabym dalej żyć. Jestem po prostu pustką. Chciałabym czymś się wypełnić, ale nie mam pojęcia co będzie najlepsze i jednocześnie nie potrafiłabym zadowolić się po prostu czymkolwiek. Może to tylko taki przejściowy okres. Mam nadzieję.

 Słuchajcie, postanowiłam po raz kolejny się odchudzać! Chcę ważyć 50kg, czyli do zrzucenia mam, hmm 18? Ostatnio coraz bardziej przypominam pulpeta i w ogóle nie mam energii. Warto będzie pogłodzić się przez jakiś czas, tylko żeby to zrobić, muszę być silna. Później napiszę więcej (mam nadzieję), póki co trzymajcie się chudo!

wtorek, 14 lipca 2015

1.70

Jak wspaniały jest świat,
jeśli można tak cierpieć.
Nieszczęściem moim mierzę
szczęście świata,
jak urodziwe musi być szczęście
jeśli nieszczęście
jest tak bardzo piękne.

 Skrzywdź mnie, bo ja sama krzywdzić siebie już nie mogę, a potrzebuję bólu jak tlenu.
 Pokrzywdź mnie trochę, daj mi powód do życia, daj mi sens, bo chodź jedyne co mi dajesz to nieszczęście, to przynajmniej nie czuję tej przeklętej pustki. Tęsknię za tobą i będę tęskniła przez następny miesiąc, bo wyjeżdżasz i zostawiasz mnie samą. Co z oczu, to wcale nie z serca. Kocham cię i kocham tak cierpieć, chodź wiem, że tobie jestem zupełnie obojętna, lub być może nawet mnie nienawidzisz, skoro robisz mi to, co mi robisz.
 Jesteś silny, zaś ja jestem słaba.

 Maturę, naturalnie, zdałam bardzo dobrze, złożyłam papiery na Uniwersytet Gdański, na międzynarodowe stosunki gospodarcze i filozofię. W tym tygodniu muszę jechać tam sama pociągiem zawieźć papiery. Dam radę, zawsze daję radę, poradzę sobie sama w obcym mieście. Mogłabym poprosić kogoś, żeby jechał ze mną, ale nie mam zamiaru zawracać nikomu dupy.
 Od środy moja przyjaciółka miała wolną chatę i przez pięć dni piłam wódkę, piwo, paliłam zioło, jadłam tabletki i kogoś kochałam. Było cudownie, chociaż do bolesnej rzeczywistości również wraca się bardzo miło. Zakochałam się, a teraz muszę cierpieć, to naturalna kolej rzeczy. Mówimy sobie: "tamten raz był ostatni", potem: "już jest ok", następnie: "zakochanie się w tym człowieku byłoby najgłupszą i najżałośniejszą z możliwych decyzji", a na końcu: "kurwa".
 Nie wiem czy jest w ogóle sens opowiadać Wam co się działo przez te pięć dni między mną i tym chorym pojebem. Chcę go tak bardzo i jedyne co z tego mam to rozczarowanie. On na pewno wie, że ja chcę go bardzo i wykorzystuje to do dobrej zabawy. Muszę się z tym pogodzić, przerabiałam to już tysiąc razy, więc w godzeniu się z rzeczywistością jestem całkiem dobra. Po prostu koniec już walki. Żebranie o uczucie kogoś, kto mnie nie chce jest strasznie upokarzające.




wtorek, 30 czerwca 2015

1.69

Tańczyłem z kilkoma dziewczynami przypadkowymi, a potem z Tobą i przypadkowość skończyła się, bo przecież my byliśmy tamtej nocy umówieni od lat.

 Moja dusza jest niebieska. Za godzinę wyjdę z domu, pójdę na pociąg, pojadę do szkoły i dowiem się, czy zdałam maturę, czy nie. Myśli chyba mnie już nie paraliżują. Wydaje mi trochę się ostatnio ogarnęłam. Nie tnę się. Chyba. To znaczy mam na ręce świeżo zagojone blizny, ale to dlatego, że kolega pokazywał mi na imprezie, jak mocno boli robienie tatuażu. Żeby nie było, też pokazałam mu coś w stylu "jak bardzo boli", tyle że rozcięłam mu centralnie skórę na głębokość kilku milimetrów. Ten kolega to pan Ł. Nie znamy się za dobrze, ot kolega, który potrafi wypić więcej wódki niż sam waży i mimo wszystko trzymać się w pionie.
 Przed chwilą wróciłam z całonocnej imprezy. Wykąpałam się i umyłam zęby. Jest mi dziwnie, mam nadzieję, że nie mam rozkurwionych źrenic. W nocy dali mi amfetaminę, a potem jeszcze raz. Chyba jestem odwodniona. Czy na pewno wszystko jest u mnie w porządku? Sama zadaję sobie to pytanie. Nie wiem, kurwa, nie wiem. Żyję, oddycham. Jak już pisałam, trzymam się. W tym sensie, że nie mam już prawie myśli samobójczych. Nie mam tych "złych dni", kiedy myślę o tym, jaki świat jest beznadziejny. Nabrałam dystansu, dorosłam. A może zdziecinniałam. Zarabiam zbierając truskawki, a pieniądze przeznaczam na alkohol i narkotyki. Czy czuję ból? Na pewno nie taki jak wcześniej. Ten jest rzeczywisty, skoncentrowany jak zwykle gdzieś w okolicach płuc, ale nie na tyle silny, by nie pozwalać mi funkcjonować. Zapominam o nim kiedy wychodzę. Kiedy piję, palę. Nie wiem, skąd się bierze, nie znam jego źródła. Już chyba nie chodzi o chłopaków. Nie chodzi o wygląd. W lustrze widzę obcą osobę. Prostuję włosy, za często. Musze kupić sobie odżywkę. Muszę zrobić makijaż i za chwilę być gotowa do pójścia po te wyniki. Nie powinnam się bać. Nie mogę się bać, bo strach oznacza słabość, a ja nie jestem słaba. Jestem w stanie wyciągnąć koleżance pająka z włosów, na pewno nie jestem słaba. Jestem odważna. Jestem mądra. Chcę do trzydziestki zarobić pierwszy milion. Matura to tylko formalność. Tego, co zdobyłam włócząc się po tych wszystkich imprezach, żadna szkoła nie jest w stanie mi zapewnić. Znajomości.
 40 minut do wyjścia. Nic nie jadłam. Musze wysuszyć grzywkę i zrobić makijaż. Jest ciepło, najwyżej ściągnę żakiet. Muszę pamiętać o kremie z filtrem i kupieniu nowych spodni na dupę. I płynie do soczewek. Jak to miło jest mieć czasem coś do załatwienia, zamiast siedzieć tylko w łóżku i myśleć. Ostatnio myślę dużo, ale staram się nie używać słów.
 W ogóle, dużo zmieniło się w moim myśleniu. Kiedyś byłam pewna, że to ja odstaję od reszty, że jestem popierdolona i powinnam się leczyć. A tu niespodzianka, przecież to normalne, że ludzie mnie nie rozumieją, w końcu znacznie przewyższam ich inteligencją. Nie wszystkich oczywiście, ale większość. Ludzie na moim poziomie mnie rozumieją, po prostu. Rozmawiam. Mówię ludziom różne rzeczy o sobie i o świecie, a potem oceniam ich odpowiedzi pod względem logiki. Uważam, że negatywne komentowanie czyjegokolwiek wyglądu jest absolutnie nietaktowne i świadczy wyłącznie o kompleksach mówiącego. Koledzy mówią mi, że jestem gruba, ale walić to. Nie jestem obiektem seksualnym. W sumie, nawet gdybym schudła i tak bym nie była. Za 15 minut wychodzę.
 Miłość do K. przeszła mi po... pół roku? Słabo. Widać nie jestem zbyt stała w uczuciach. Niby dobrze, że sobie odpuściłam, ale czy prawdziwą miłość można sobie odpuścić? A jeśli nie była to prawdziwa miłość, to czym było to uczucie? Byłam naprawdę pewna, naprawdę dużo cierpiałam, a teraz wszystko odeszło jak sen. Może to ja śnię, kiedy kocham, bo moja miłość jest irracjonalna. Nie ma prawa bytu w rzeczywistym świecie. Moja miłość jest wymyślona, zaraża mój jasny zwykle umysł, sprawia, że brakuje mi tlenu. Nie mogę kochać już nigdy, bo moja miłość prowadzi tylko do rozczarowań. Musze opanować moje idiotyczne wymysły, zanim TO zajdzie za daleko. Swoją miłością tylko niszczę. Jestem destruktywna, jestem zbyt smutna, by ktoś mógł mnie pokochać. Po prostu muszę sobie odpuścić, bo chyba tylko to dobrze mi wychodzi. Po tylu latach doświadczenia..

Sto dwunasty raz słucham Bring Me The Horizon - "Deathbeds". Nie pamiętam, o czym dokładnie jest, pewnie o miłości.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Konfuzja (mindfuck)

Lepiej pomarzyć, jakby to było cudownie, niż burzyć wszystko prozą życia. 

 Wszystko zaczęło się od tego, że się zakochałam. Głupie pragnienie odwzajemnienia przez kogoś tego uczucia doprowadza mnie do niewyobrażalnej agonii. Boli mnie jak cholera. Nie jest to jakiś scentralizowany ból, ale tak mocno odczuwam go fizycznie, że nie potrafię normalnie funkcjonować. To jedyne, czego pragnę, dlaczego więc nie mogę tego dostać? Czy nie staram się wystarczająco mocno? Prawda jest taka, że jestem po prostu zbyt wyjątkowa, by ktoś mógł mnie pokochać. Kwestionuję wszystko i czuję jak grunt osuwa mi się spod stóp. Zachwycam się wieloma rzeczami. Staram się naprawdę żyć, a nie tylko powoli umierać. Latam. Gubię wątek.
 Sprawa sprzed 5 miesięcy, ta z panem K. jest już nieaktualna. Powinnam zachować się jak rasowy buddysta, którym czasami jestem, i życzyć mu szczęścia, ale powiem tylko, że chuj mu w dupę.
 Czy żywienie wrogości do drugiej osoby jest złe? Czy powinnam przejmować się tym, czy coś jest dobre czy złe? Czy dobro i zło to realne wartości, czy po prostu wytwór naszej kultury? Racjonalna ja, której daję się odezwać raz na jakiś czas uważa, że zastanawianie się nad kwestiami moralnymi to strata czasu. Jesteśmy zwierzętami i najważniejsze jest przeżycie. Czy istnieje dusza? Czy moje uczynki zostaną jakoś moralnie ocenione po śmierci? Czy karma do mnie wróci? Te pytania to ważne pytania, jednak pozostaną tylko nimi, bo nie da się na nie odpowiedzieć. Z resztą nie powinnam w ogóle głowić się nad tymi sprawami, bo jestem hedonistką, egoistką i w ogóle sobą, więc logicznie najważniejsza dla mnie jestem ja i moje szczęście. Koniec, amen.
 To nie pierwszy i nie ostatni taki dzień, kiedy wracam do domu o 10 rano. Wiele rzeczy wydarzyło się w moim życiu przez te 5 miesięcy. Przede wszystkim pożegnałam dwoje przyjaciół. Trochę popłakałam (metaforycznie!), ale otrzepałam się i idę sobie dalej. Jest zajebiście. Tak zajebistego życia, jakie mam teraz, nigdy wcześniej nie miałam. Poważnie, to nie jest żaden sarkazm. Odkąd zaczęły się wakacje, świetnie się bawię. Robię co chcę. Pod każdym względem. Jem co chcę i kiedy chcę. Ostatnio staram się mniej i zdrowo. Wydaję pieniądze na alkohol i narkotyki. I jest mi z tym dobrze. Zdarza mi się nie wracać do domu przez kilka dni, bo wciąga mnie melanż. Podejmuję ryzyko. Tańczę, kiedy ktoś mnie poprosi. Uśmiecham się i jestem dumna, bo wiem, że wygrałam.
Zupełnie inaczej podchodzę teraz do mojego życia. Wyciągam wnioski. Moim ateistycznym umysłem próbuję nadać wszystkim wydarzeniom ostatnich miesięcy jakiś sens. Zastanawia mnie pewna rzecz. Nie w jakiś nachalny, frustrujący sposób. Czysta ludzka ciekawość. Czy wydarzenia mające miejsce w naszym życiu, dzieją się z jakiejś przyczyny? Ostatnio często zadaję sobie to pytanie i mam nadzieję kiedyś w przyszłości znaleźć na nie odpowiedź. Z tej też przyczyny wybieram się po wakacjach na filozofię;] Z filozofią jest trochę tak jak z czarną owcą wśród kierunków. Ludzie nie rozumieją, dlaczego to robię i wcale im się nie dziwię. Wszak ludzie to idioci. Zauważyłam ciekawą zależność, im głupszy człowiek zaczyna swój wywód, dlaczego powinnam raczej (tu wstaw swoją propozycję) tym bardziej chce mi się wierzyć, że homo sapiens to jednak ślepy zaułek ewolucji. Za każdym razem kiedy ktoś próbuje "podcinać mi skrzydła", czy "sprowadzać mnie na ziemię" od razu się wyłączam. Trzeba mieć wybitnie niskie poczucie własnej wartości i zamknięty umysł by odwodzić kogoś od jego marzeń. Jestem młoda, wolna i ekscentryczna, to przecież oczywiste, że muszę iść na filozofię. Jakoś inteligentni ludzie nie mają z tym żadnego problemu, wspierają mnie i gratulują odwagi.
 Co za popierdolony świat.
 Mam pierdolone borderline i w chuj innych zaburzeń. Akceptuję je jako naturalną część mojej (moich) osobowości. Jestem geniuszem, szkoda, że nikt poza mną tego nie wie.
 Zmiany nastrojów są jak były, jak zwykle intensywne, raz miażdżące mi serce, raz unoszące mnie ponad atmosferę, zataczam kręgi depresji i euforii raz większe raz mniejsze, czasem jak rześki wiatr o poranku, innym razem jak grad wielkości ciężarówek w czasie sztormu na płonącym statku w który lada chwila uderzy piorun kulisty wielkości księżyca i zaraz potem pierdolnie kometa i skończy się świat. TAK, Takie rzeczy dzieją się w mojej głowie i nie walczę już z nimi. Poddałam się im. Zaakceptowałam je i pokochałam. Pokochałam uczucia, które się we mnie dzieją. Podoba mi się to, że jestem taka wrażliwa, że tak łatwo ulegam pragnieniom serca, z drugiej strony nienawidzę siebie za to i to też jest piękne, bo nawet tę nienawiść w sobie kocham. Z drugiej strony potrafię myśleć racjonalnie, robić sobie psychoanalizy, doszukiwać się przyczyn moich stanów, wiem w chuj dużo rzeczy i jeszcze więcej będę wiedziała, a za jakieś 5 lat to już w ogóle. Cieszę się życiem, choć pragnę umrzeć. Męczę się moimi emocjami, lecz nie mogę bez nich żyć. Jestem hipokrytką albo masochistką. Jeśli ocienić moje zachowanie, to zmierzam prostą pochyłą w kierunku płomieni piekielnych, lecz one nie istnieją, więc nie warto się tym przejmować. Nie warto też oceniać i sama przestałam oceniać siebie. Tak okazuję sobie miłość; nie oceniam się. Nadal chciałabym być szczuplejsza, ale nawet tak jak jest, jest całkiem nieźle. Zawsze myślałam, że moje idealne życie zacznie się, kiedy schudnę. Okazało się, że było w tym chuja prawdy. Moje idealne życie dzieje się teraz; stałam się popularna. Serio. Znaczy nie jak taka szkolna gwiazda, czy ktoś, ale w te kilka tygodni poznałam i przekonałam do siebie więcej osób, niż przez całe życie. Nauczyłam się co i kiedy mówić, nauczyłam się być sobą przy innych i wiedzieć, że odbierają mnie pozytywnie.
 Skumałam się z taką grupką chłopaków i trzymam się z nimi. Imprezujemy razem i palimy marihuanę w lasku. Nigdy nie pomyślałabym, że będę piła z tymi osobami, z którymi piję teraz. Zawsze były one niedostępne, zawsze czułam się od nich w jakiś sposób gorsza, czy niewarta ich uwagi. Zawsze chciałam wbić się w te "wyższe" towarzyskie kręgi, ale jakoś nigdy mi to nie wychodziło. Kiedy przestałam się tym przejmować, pewnie dlatego, że przez wczesnowiosenne miesiące myślałam przede wszystkim o samobójstwie, wszystko się nagle ułożyło. Nie musiałam się w ogóle starać, a jak na tacy dostałam to, czego chciałam: popularność. Czy coś zmieniło się w moim wyglądzie? Nie. To ja się zmieniłam, a raczej zmieniłam sposób myślenia. (Czy pragnienie popularności to jakaś mniej wartościowa aspiracja, niż np. dostanie się na medycynę?Jakże ja nienawidzę zamkniętych umysłów!:)
 W ogóle, zaraz opowiem Wam najlepsze, ale wcześniej taka refleksja nad pewną kwestią "dorosłości" tak zwanej. Otóż mentalnie mam może, hm 13 lat. Uważam, że to zajebiście być takim Piotrusiem Panem, odpowiedzialność i stabilność to tak nudne cechy, że mdli mnie od samego patrzenia na ich nazwy na monitorze. Wiadomo, że szkoła wyprała mi mózg, ale oto wracam do świata żywych i chyba odzyskuję moje podejście do życia z czasów, kiedy biegałam z pampersem.
 Wiecie pewnie jak potrzebuję miłości. I czasem mi się zdarza czuć takie rzeczy. Ok, więc w tej grupce chłopaków jest taki Patryś Pan, który, no można rzec, interesuje mnie trochę. Znaczy czasami nawet w chuj bardzo mnie interesuje. Czasem wydaje mi się, że jakaś bardzo głęboko ukryta cząstka jego samego, o której istnieniu nie wie, a nawet jeśli wie, to nigdy się do niej nie przyzna, interesuje się mną również. Mam(y) mieszane uczucia co do niego, to znaczy mieszane uczucia do tych uczuć które do niego żywię(żywimy). Sytuacja jest skomplikowana na 8 w skali 1-10. Ok, może trochę przesadzam, ale jest dość skomplikowana. Zacznę może od tego, jak się poznaliśmy. Mieszkamy około kilometra od siebie, więc zawsze jakaś tam świadomość o wzajemnym istnieniu była. Nie lubiliśmy się nigdy, to znaczy on nigdy nie lubił mnie i nie omieszkał dzielić się ze mną tym faktem. Wszystko zmieniło się kilka tygodni temu, były jakieś wspólne imprezy na których normalnie rozmawialiśmy i oto okazało się że nie jestem tak popierdolona jak wszyscy mówią. I że o dziwo, dorównuję mu inteligencją. Tego się chyba nie spodziewał. Ja tym bardziej. Przez te kilka tygodni zbliżyliśmy się do siebie, nie mogę powiedzieć, że zostaliśmy od razy BFF i spędzamy każdą wolną chwilę razem, ale ciągnie nas ku sobie, jakby nie patrzeć. Może nie pod tym kątem uczuciowym, pod którym ja-idiotka-chcę-spierdolić-wszystko-w-sumie-to-już-to-zrobiłam bym chciała, ale pod kątem tego, że po prostu jesteśmy do siebie bardzo podobni. Przynajmniej ja tak to odbieram. Nie wiem jak on odbiera naszą relację. Nie mam pojęcia. Nie potrafię... kurwa, nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że on mógłby mnie lubić, lub mogłoby mu na mnie zależeć, nawet nie jako na dziewczynie tylko jak na przyjaciółce. Nie potrafię za chuja budować już teraz (po Panu K.) zdrowych relacji z nikim. To znaczy może potrafię, ale prawda jest taka, że ta znajomość tak mi zrujnowała psychikę, że będę się zbierała tak jeszcze rok, dwa lata. Wracając do tematu. Pan P. jest dla mnie bardzo miły i nie daje mi powodów, dla których miałabym mu nie ufać. Lub daje, ale nie chcę ich widzieć. Lub daje, widzę je, ale nie potrafię ich zaakceptować. W sumie, nie ważne, jaki on ma do mnie stosunek. Naprawdę. Jeśli chce zostać w moim życiu trochę dłużej, to niech zostanie. Jeśli nie, to trudno, przeżyję to, jak wszystko. Zależy mi na naszej znajomości, bo jest dla mnie wyjątkowy. Widzę w nim jakby odbicie samej siebie. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, a z drugiej strony wyjęci z zupełnie innych bajek. Mamy bardzo podobne poglądy w wielu kwestiach, jesteśmy z jednej strony tak samo zepsuci i w ogóle spierdoleni, a z drugiej patrzymy na świat podobnie racjonalnie, widzimy go takim jaki . Mam nadzieję, że poznam go lepiej, zanim spierdolę tę znajomość, ponieważ jestem bardzo ciekawa, co dzieje się w jego głowie. To takie ciekawe, spotkać w życiu osobę tak podobną do samego siebie, że aż chce się z nim zostać i posłuchać tego, co mówi. Dobra, nie entuzjazmuję się za bardzo, bo naprawdę, nie warto, ale w sumie słyszałam od kilku osób, że mamy się z nim ku sobie. To znaczy..ja naprawdę sobie niczego nie wyobrażam, bo to by mnie za bardzo bolało. Nie ma przecież opcji, żeby on zerwał ze swoją dziewczyną i był ze mną, chociaż bardzo bym tego chciała, ale przecież nie wolno mi chcieć. To głupie nieracjonalne pragnienie miłości doprowadzi mnie do obłędu. Wiem, że sama robię sobie krzywdę. Robię sobie krzywdę jakkolwiek spojrzę na tę sprawę, bo każde spojrzenie jest złe.
-on jest heteroseksualnym mężczyzną, ja jestem heteroseksualną kobietą, żadne z nas nie jest tak szkaradne, że trzeba byłoby zakładać mu reklamówkę na głowę podczas wspólnego wypadu na miasto
-co nie zmienia faktu, że on ma dziewczynę, która jest w chuj zajebiście ładna i szczupła i w ogóle, sama bym brała
-co nie zmienia faktu, że nie mam zasad moralnych, żeby się przejmować uczuciami jakiejś laski
-zakładam, że karma ani piekło nie istnieje, a pierwsze przykazanie to: Kradnij. (Drugie: Kłam)
-nie znam go jakoś specjalnie dobrze i co najważniejsze raczej nie jestem gotowa na jakikolwiek związek, bo nawet w taki niepoważny zaangażuję się jak idiotka.
-w sumie to i tak już zaangażowałam się bardziej niż powinnam, mam tylko nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży
-kurwa, mam nadzieję, że on ma takie dylematy w stosunku do mnie
-pewnie nie
-pożyjemy, zobaczymy.

Zaufajmy opinii innych ludzi, którzy a)mówią prawdę b)mówią to co chcę usłyszeć czyli, że ciągnie naszą dwójkę do siebie. Jakby nie było on nie wie co ja przez niego przeżywam i ja nie wiem co i czy on cokolwiek przeżywa przeze mnie, Fakty są jednak takie, że wczoraj zostaliśmy w sumie sami po imprezie, stwierdziliśmy, że kupimy sobie jeszcze piwa i fajki, po czym udaliśmy się do jego domu, do jego łóżka i robiliśmy rzeczy których nie powinno się robić, kiedy z obrazka patrzy Jezus. Znaczy nie uprawialiśmy seksu ani nic w tym stylu, w końcu psychicznie mam dopiero 13 lat (on ma 21 więc to nawet nie jest legalne), ale obściskiwaliśmy się, tak jak to robią nastolatki i było fajnie. Rano spaliliśmy po papierosie i poszłam do domu, bo co miałam zrobić. To już drugi raz w ostatnim czasie kiedy kończymy imprezę w swoich ramionach. Nie wiem czy on to robi, bo jest pijany, czy coś do mnie ma, czy jego związek jest szczęśliwy czy nie, bo w sumie kurde, przecież gdyby kochał swoją dziewczynę, to by jej nie zdradzał, nie?
Głupi chłopcy. Niby niższe istoty, a potrafią człowieka skonfudować niczym 5 lat filozofii. Peace.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

1.66

 Wiele spraw kryje w sobie o wiele więcej, niż widzą nasze oczy.

 Nie jest źle. Nie wiem jak jest. Dziwnie normalnie. Oczywiście nie jest dobrze i mam świadomość tego, że za kilka godzin znowu będę zła, smutna, rozczarowana, bezsilna, pusta. Od kilku dni nie mogę się powstrzymać od tego, żeby się nie ciąć.
 Chciałabym wykorzystać tę chwilę względnego spokoju, żeby powiedzieć Wam co teraz zrobię. Albo powiedzieć to sama sobie.
 Sprawdziłam pogodę na kolejne dwa tygodnie i wydaje mi się, że mogę zacząć biegać. Dawno tego nie robiłam, a przydałoby się, bo dupa gruba. Wyjdę dzisiaj na dwie godziny, później pójdę się wykąpać i pojadę z mamą do miasta. Chociaż wyglądam jak hipopotam, to jestem w stanie biec bez przerwy dwie godziny. Lata praktyki? Chyba tak. Może spotkam gromadkę dzików i mnie zabiją.
 Nie wiem co zrobić z jedzeniem. Nie wiem czy nie wrócić do wegetarianizmu. Przynajmniej na miesiąc, na próbę. To chyba dobry pomysł. Będę jadła brokuły i robiła zielone koktajle. Do tego dużo warzyw, codziennie jabłko i jakiś inny owoc. Na obiad kotlety sojowe i ryż lub jakaś kasza. Mam jeszcze pół opakowania pełnoziarnistego makaronu- chyba nie będę więcej go kupować, bo za bardzo kusi mnie, żeby robić spaghetti. Muszę trochę ograniczyć jedzenie. Nie wiem czy liczyć i ograniczyć kalorie, czy jeść na oko. W sumie po tylu latach i tak wiem co ile ma. Może po prostu zacznę zapisywać bilanse.
 Co do reszty ćwiczeń, wracam na siłownię. Będę chodziła trzy razy w tygodniu. Nie będę opuszczać. Nie mogę być dla siebie zbyt pobłażliwa.
 Za chwilę matura. Postanowiłam sobie, że będę się uczyć 3 godziny dziennie. Najpierw zwykłe zadania domowe, potem powtórki do lekcji, następnie coś do matury. Sprawdziany będę rozkładała w czasie, nie mogę sobie pozwolić na uczenie się na ostatnią chwilę. W weekendy 6 godzin na maturę, nie ważne czy będę powtarzać z repetytorium, słuchać lektury czy oglądać wykład. Muszę się czymś zająć, nie mogę myśleć o tym.
 Nie będę myśleć o tym . Za myślenie o tym będę się karała. Nie będę jadła nadprogramowo. Nie będę opuszczała ćwiczeń. Będę spała tyle, czyby móc być na nogach przez cały dzień. Często wracam ok. 17, a przecież później muszę się jeszcze uczyć. Kończy się to tak, że śpię po szkole, a później płaczę. Chyba, że nauczę się drzemać po 20min, wtedy to inna sprawa. Muszę czuć, że mam kontrolę nad swoim życiem. To nie trudny sprawdzian, ale ja sama decyduje o tym, jaką ocenę dostanę. To ja decyduję o tym co czuję. A właściwie nie czuję. Uczucia rodzą komplikacje w życiu, a ja nie mogę pozwolić sobie na komplikacje. Kiedy będzie mi źle, będę się cięła. To złe rozwiązanie, ale na razie wystarczy. Pójdę raz do psychologa, może inaczej spojrzę na to wszystko.
 Nie mogę czuć do ludzi czegokolwiek, muszą być mi oni obojętni. Ich obecność lub nieobecność w moim życiu nie może decydować o tym, jak się czuję. Nie obchodzi mnie opinia innych na mój temat. Czuję się dobrze kiedy mnie chwalą i podziwiają, ale nie obchodzi mnie to. Ostatnio często słyszę, że schudłam. Może rzeczywiście tak jest. Może.
 Z niektórymi osobami powinnam porozmawiać i kazać im spierdalać z mojego życia. Zastanowię się jeszcze czy to zrobić. Niestety, nie wszystkie są warte tego, by do nich mówić.
 Nie zrobiłam postanowień noworocznych. Chyba lepszą opcją jest robienie postanowień na każdy miesiąc. Zakazałam sobie drapać twarz. To w niczym nie pomaga. Wyniosłam lusterko z pokoju, nie przyglądam się sobie w łazience, póki siedzę w domu, mam w dupie to, jak wyglądam. Nie będę trwoniła pieniędzy na gówna. Przed chwilą podjęłam decyzję, że w wakacje wyjadę do pracy i kupię sobie motocykl. Rodzice na pewno będą zachwyceni tym pomysłem, zwłaszcza, że ojciec chrzestny pradziadka od strony mamy słyszał kiedyś od swojego kolegi, który widział w wiadomościach, że ktoś zabił się na motocyklu. Nie, a tak poważnie, to jedyny syn kolegi mojego taty się zabił mając ok 30 lat i perspektywy. Wszystkimi to wstrząsnęło, wszyscy są zawsze tak przejęci. Ja potrafię czuć żal tylko wtedy, kiedy chodzi o moje własne, egoistyczne uczucia.
 To chyba wszystko, spróbuję się jeszcze zdrzemnąć. Dziękuję za wszystkie komentarze, zawsze je czytam i zawsze robi mi się po nich lepiej. Jako jedyne się mną przejmujecie.
 

piątek, 2 stycznia 2015

1.65

 23 Wówczas król powiedział: «Ta mówi: To mój syn żyje, a twój zmarł; tamta zaś mówi: Nie, bo twój syn zmarł, a mój syn żyje». 24  Następnie król rzekł: «Przynieście mi miecz!» Niebawem przyniesiono miecz królowi. 25  A wtedy król rozkazał: «Rozetnijcie to żywe dziecko na dwoje i dajcie połowę jednej i połowę drugiej!»  1Krl,3,23-25

 Wiedziałam, że człowiek taki jak ja popełnia błąd zakochując się. Miłość, co to w ogóle jest. Boli mnie gdzieś w okolicach płuc, to pewnie przez narkotyki twarde, miękkie i al dente. Czy to wszystko to tylko zły sen? Czy kiedy się obudzimy będzie wiosna?
 Miałam ostatnio chwilę na myślenie i stwierdziłam, że warto będzie od nowego roku zapisać się na terapię. Zmiany, zmiany. Chciałam umrzeć, ale nie zdążyłam. Bolała mnie głowa. Tylko śmierć była tak naprawdę pewna.
 Ból nie daje mi spać, nie daje mi jeść. Nie mogę myśleć o tym. Nie mogę. Przypominać. Sobie. Czasami musimy spalić wszystkie mosty. Chociaż serce pęka, tak jest najlepiej. Będę się uśmiechać i patrzeć jak płoną. Bo co mi zostało? Nie mogę tu zostać. Jestem dla siebie najważniejszą osobą i nikt nie może mnie zranić. Sama siebie mogę tylko zranić. To moja żałosna, aczkolwiek inteligentna, wymówka na cięcie się. Po prostu nie umiem znieść bólu. Po prostu jestem masochistką i lubię jak mnie boli. Ale nie w środku, nie, nie, nie tak to działa. Nie będę się skazywać na piekło. Ból fizyczny to taka moja przystań. Dzięki niemu czuję, że nie jestem tak do końca martwa. To wszystko niebawem się skończy.
 Doprawdy, nie rozumiem. Chciałabym, ale kurwa nie rozumiem.
 Dlaczego nie mogę po prostu umrzeć, co to ma być. Byłabym lepsza bez tego świata.
 To już trwa tak długo, niedługo styknie rok. Przez ten czas bardzo wiele dla nas zrobiłam. Naprawdę bardzo się starałam. Nauczyłam się tak pięknie udawać, że wszystko jest ze mną w porządku. Nauczyłam się, że niejedzenie sprawia, że jest się piękniejszą. Nawet zaczęłam jeść mięso. A wegetarianizm był jedyną rzeczą, w którą kiedykolwiek wierzyłam. To była dla mnie naprawdę ważna wartość i tak boleśnie trudno było na powrót zacząć. Ale zrobiłam to, żeby nie myślał, że jestem popierdolona. Całe życie ustawiłam pod niego, całą siebie ułożyłam tak żeby tylko być wartą miłości. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele. Pozwoliłam sobie na nadzieję. A przecież wiem dobrze, że w moim życiu historie miłosne pisze się łzami i rozczarowaniem. Jak mogłam myśleć, że tym razem będzie inaczej?
 Sylwester był gruby, spłacam go w ratach. Sala i morale są trochę zdewastowane, ale czegóż miałam się spodziewać? Chciałam po prostu wyjść i zabłąkać się gdzieś w lesie, ale musiałam zostać do końca i lśnić niczym gwiazda i dziękować za przybycie. Miałam poważną rozmowę, po której wywnioskowałam, że jestem zbyt dumna i mam zbyt wiele szacunku do siebie by zadowalać się jakimiś półśrodkami. Wolność albo śmierć. Kurwa.
 Co to w ogóle ma być, że ktoś mi będzie dyktował co mam czuć i co mam robić. Nie w tym życiu. Kurwa, trzeba być naprawdę wyjątkową i zajebistą osobą żeby mnie kochać. Wiem, bo sama kocham siebie. Czy ja jestem niewystarczająco dobra? O nie, to ja przytrafiam się innym, to o mnie pisze się wiersze. Gwiazdy świecą najmocniej tuż przed swoim upadkiem. Pokazać Wam jak się spada z dachu?

niedziela, 28 grudnia 2014

Któryś tam.

Szkoda mi rodziców. Bo wiem że bardzo mnie kochają i jestem dla nich najważniejsza i jestem dla nich nadzieją . Wiem że powinnam się ogarnąć i chociaż zdać tę głupią maturę ale tego nie zrobię, a nawet jeśli zrobię to już nic po tym nie będzie bo powinnam UMRZEĆ UMRZEĆ UMRZEĆ. Łzy skraplają się w powietrzu i już nie wiem co mówić i co pisać, Powinnam się zabić, boże jeśli istniejesz to tak mi przykro.
Tak rzadko płaczę, ale kiedy płaczę to płaczę już tak naprawdę nad wszystkim, nad tym co ,mnie minęło i co mnie spotkało, w ogóle po co jestem taka brzydka i gruba i głupia. Cztery bite godziny szykowałam się na te głupie urodziny a wszystko to jak krew w piach bo zawsze będę nikim szczególnym i zawsze będę w razie pierwszą osobą do śmierci. Powinnam wbić sobie wszystkie możliwe ostre narzędzia w domu w ręce ale tego nie zrobię żeby moi rodzice się nie niepokoili.. Lepsze są ukryte miejsca. Boże, przepraszam i w ogóle przepraszam wszystkich. Powinnam być milionerką i wybudować rodzicom domek w Norwegii,z widokiem na fiordy i taki wiktoriański bordowy, ale tak nie będzie, bo wcześniej wbiję sobie dziesięć żyletek w gardło, bo nie zasługuję na nic w ogóle. Powinnam każdy możliwy nóż zapoznać z moimi policzkami i pozwijać się z bólu trochę i jeszcze trochę żeby stracić przytomność, żeby cierpieć tak jak ci którzy mnie niedługo stracą i będą ronić te smutne mokre łzy nad osobą która nie jest tego warta. Boże, proszę, jeśli istniejesz, zabierz mnie do domu, bo Ty myślisz że jestem silna i że dam sobie radę, ale prawda jest taka że jestem najsłabsza na świecie i powinnam spłonąć na stosie za to co robię moim bliskim i szczególnie za to co robię sobie bo niby..po prostu zostało mi już tylko usiąść i płakać i wszystkim. którzy kiedykolwiek we mnie wierzyli też. Nie umierajcie kochane, bo jesteście warte życia.

czwartek, 20 listopada 2014

1.63

Świadomość wszystkich nas przemienia w tchórzy,
Rumiany odcień naszej stanowczości
Blaknie, pokryty bladą barwą myśli,
A przedsięwzięcia rozległe i ważkie
Z przyczyny owej w nurt wpadają kręty
I gubią imię czynów.

 Opłakuję swe złudzenia. Postanowiłam upić się od razu po szkole. Czy to żałosne? W sumie, nie piję sama, mam przecież moje głosy w głowie. 2:1 za niszczenie osiemnastek.
 W tym wypadku sprawa jest na tyle beznadzieja, że moje kochanie nawet się nie domyśla. Bo niby jak? Chluśniem, bo uśniem. W każdym razie potrafię dobrze udawać, a w udawaniu obojętności nie ma mi równych. Może, jeśli nie wyjdzie mi z byciem kapitanem albo milionerką, to zostanę aktorką. Nadawałabym się do tego, głupia i pusta, w sam raz żeby naśmiewać się ze mnie w pismach. Ale się wjebałam. Sama jestem sobie winna. Sama siebie zabiłam. Mogłabym być bardziej odpowiedzialna. Nie wiem co jest w tym wszystkim najgorsze, chyba moje tchórzostwo. Powinnam mu w końcu powiedzieć. Może atmosfera by się oczyściła itp. Pewnie spaliłabym się ze wstydu, a potem podcięła sobie żyły, ale to i tak lepsze od..właśnie od czego? Na pewno nie od niepewności, bo przecież dokładnie wiem co on do mnie czuje, a raczej czego nie czuje. To po prostu obłęd. Nie potrafię nawet zapanować nad myślami, które pojawiają się w mojej głowie. Widzisz drzazgę w oku przyjaciela, a nie dostrzegasz belki w swoim.
 W ogóle, zazdrość to nie jest moja cecha. Kiedy akurat nie mam depresji (raz na 3 dni) jestem wyjątkowo pewna siebie. Przecież wszystko mogę mieć, przecież wszystko mogę osiągnąć i to z minimalnym nakładem pracy, bo przecież ja to ja, mensa i te sprawy.
 Już sama siebie nie poznaję, kim ja w ogóle jestem? Jaka jest teraz definicja mnie? Jakie mam cele? Czy postępuję tak, by codziennie przybliżać się do osiągnięcia tego, co sobie wcześniej założyłam? Motywacyjna gadka. W gruncie rzeczy i tak nic nie ma znaczenia, bo po śmierci i tak wszyscy skończymy 3 metry pod ziemią, zamieniwszy się wcześniej w nicość. Warto byłoby trochę zaszaleć po drodze. Ja czasami szaleję, szczególnie kiedy piję, szczególnie kiedy piję sama (mam 18 lat, więc mi wolno). Tak bardzo chciałam ratować świat, co się stało? Co mnie zmieniło? Decyzja o zaprzestaniu niejedzenia mięsa pociągnęła za sobą szereg nieprzewidzianych skutków. Bądź co bądź, była to jedyna rzecz, w którą naprawdę wierzyłam. To utrzymywało mnie w sferze jako tako względnej normalności. Kiedy człowiek traci wiarę,(nie, nie zrobiłam tego po to, żeby być bardziej wartą miłości, wcale) zmieniają się też inne rzeczy. Nie mam już żadnych priorytetów, a przecież najważniejsze w życiu jest to, za co moglibyśmy umrzeć. Co za paradoks. Chciałam być silnym, niezależnym mięsożercą, a cała się rozsypałam. Naprawdę, człowiek potrzebuje w coś wierzyć, szczególnie taki słaby człowiek jak ja.
 Płaczę/ piszę/ piję z tego samego powodu co zwykle. Zakochałam się.

poniedziałek, 17 listopada 2014

1.62

Na świecie ma się do wyboru tylko samotność albo pospolitość. 

 Wszystko zaczęło się od tego, że się zakochałam. Patrzę przez okno, a gwiazdy wykrzykują jego imię. Mam tego dość. A najbardziej dość mam tych pierdolonych zmian emocjonalnych. No ja nie mogę. Dzisiaj i wczoraj dla przykładu- na niczym i na nikim mi nie zależy. Ot tak, bo akurat Mars ma takie ustawienie względem słońca.
 Nienawidzę tego uczucia niepewności. Co będzie mi jutro? Jako jaka osoba się obudzę? Może lepiej byłoby nie budzić się wcale, wybawić świat od zła które we mnie siedzi.
 Nie poszłam dzisiaj do szkoły. Kolejny sprawdzian do tyłu. Mam już 3 do napisania, jeden z historii, dwa z matmy. A miałam takie dobre oceny! Muszę wziąć się w garść, przynajmniej ze szkołą. Nie może się przecież wydać, że jestem głupia.
 Skurczył mi się żołądek, albo smutek powoduje niemożność jedzenia. Zwykle jadłam więcej, nie tak dawno temu wpieprzyłam nawet całą miskę spaghetti. Dzisiaj mój obiad składał się z kawałka kurczaka i kilku brukselek. W dalszym ciągu nie widzę, żebym chudła, ale ostatnio zaczęłam jakby mieć kolana. To chyba sukces, nie wiedziałam, że mam kolana. Przynajmniej ćwiczę i trzymam się diety.
 Jestem tak bardzo niewystarczająco dobra! Nie wiem, jak w ten cały plan dnia wcisnąć jeszcze naukę matmy, fizyki i informatyki. Cóż, stwierdziłam, że jestem i zawsze byłam słaba z tych dziedzin, więc wypada się ich nauczyć. System edukacji trochę wprowadził mnie w błąd, przyszywając mi łatkę humana-analfabety matematycznego. JESTEM KURWA WSZYSTKIM.
 Powinnam zacząć brać jakieś tabletki. Muszę zacząć brać jakieś tabletki. Przecież sobie tego nie wymyślam noo, przecież potrzebuję pomocy. A wszystko to dlatego, że się zakochałam.
 

niedziela, 16 listopada 2014

1.61

Przestać pić
Mieć czas
Pisać wiersze
Być szczęśliwym
Być w szczęśliwym związku
W związku z czym?

 Płatki z mlekiem to dobry wybór na dziś. Sypię płatki i nalewam mleko, oczywiście 0,5%, tak robią grubi i sfrustrowani. Sprzątam płatki, które spadły na podłogę. Zawsze byłam zła. Nie są dobre, rezygnuję. Piję wodę z kwaskiem cytrynowym, bo cytryna i tak nie sprawi, że będę warta miłości, więc po co pierdolić się z rozkrajaniem i wyciskaniem.
 Jeśli muszę i wybrać będę mógł jak odejść to przecież dobrze i dobrze o tym wiesz chciałbym umrzeć przy tobie.
 Płatki je Lucyfer, mój kot. Chowam mleko do lodówki, a miłość wrzucam do pieca i patrzę jak płonie. Szmata i tak przetrwa. Palę papierosa. Palę papierosa, a później jeszcze dwa. Wracam na górę. Mamy takie ciekawe sufity w domu.
 Wszystko było dobrze, dopóki się nie zakochałam. Zakochałam się 31 stycznia tego roku, bo było mi smutno i jest nadal. Nie wiem czy warto się przeze mnie kłócić, gdybym chociaż była ładna. To co porobimy dzisiaj? Cafe de flore i Calineczka, będzie wspaniale. Może też trochę samookaleczania, Póki co urosły mi tylko mięśnie na przedramionach i ego.
 Czekam do pierdolonej matury i kończę to. Trzeba zrobić porządek. Nie chcę łatwo, nie za sto lat, chciałbym umrzeć z miłości. Boże, najgorsze jest to, że na niczym mi nie zależy. Jestem jak aktorka w teatrze, przyglądam się przedstawieniu, którego nie jestem częścią, chociaż znam na pamięć wszystkie dialogi. Trzeba mu powiedzieć.
 Boli mnie łydka, wczoraj miałam masakryczny skurcz. Zakochałam się kurwa. Zakochani ludzie robią różne głupoty. Potrafię tylko niszczyć. Nawet kiedy się nie staram. Owijam się kocem. Może jeszcze jeden papieros. Powietrze może podsycać ogień, ale czasami go gasi. To zupełnie jak z nami. Z parapetu za oknem spadła doniczka do której wrzucałam papierosy. Skaczę na łóżku. Lubię ptaki i drzewa, Jest jesień, psychicznie jest trudniej. Świat wypadł mi z moich rąk. Jeszcze dwa papierosy, Nie ma żadnych bogów, nie oszukujmy się. Trzeba mu powiedzieć. Chodziło o miłość.

niedziela, 2 listopada 2014

1.60

Najlepszy sposób robienia sobie krzywdy to spodziewane się czegoś dobrego.

 Stan z lekka tylko samobójczy. 
 Kilka razy zabierałam się już na napisanie tutaj. Ba, nawet napisałam, ale nigdy nie miałam odwagi nic opublikować. Wstyd mi, że jestem już taka duża, wszystko, czego chcę, mam właściwie podawane na tacy, a i tak nie jestem szczęśliwa.
 Od trzech miesięcy nic się nie zmieniło, od roku nic się nie zmieniło. Nadal to samo, nadal w kółko ten pieprzony schemat pt: "depresja-euforia-depresja". Bez dnia przerwy, chyba że akurat spędzam cały dzień w łóżku, wtedy nie mam za bardzo czasu na stan psychiczny, ale psycholog pewnie powiedziałby, że to depresja. W mojej głowie wszystko odbywa się bez ładu i składu, w ciągu ostatniego miesiąca przewartościowałam wartości i zmieniłam swoje życie chyba 16 razy.
 Pewnie jeszcze nie wiecie (bo skąd), rzuciłam wegetarianizm (tutaj wymienić przyczyny z których żadna nie jest dobra, a najbardziej żałosna jest ta, że chciałam, żeby mnie kochano).
 W szkole bezproblemowo, chociaż poświęcam nauce minimalną ilość czasu, zwykle gdzieś około 4 nad ranem. Psychopaci są dość inteligentni.
 Wpadłam sobie w obsesję, która polega na tym, że chcę żeby pewna osoba mnie kochała, ale robię wszystko tak, jakbym miała odwrotny cel. Wbrew pozorom to logiczne, bo w końcu, skoro jestem jedną wielką sprzecznością, to będę podejmować działania sprzeczne z tym co chcę osiągnąć. Nie pogadasz.
 Teraz śmieszne, od września chodzę na siłownię i racjonalnie się odżywiam, ale nic to nie daje. Nie ma to jak silna motywacja poprzez widoczne efekty! Pewnie jestem jeszcze większa i brzydsza niż na początku, ale wszyscy wmawiają mi, że jest inaczej.
 Przeżyłam dzisiaj/wczoraj najgorsze upokorzenie ever. Oczywiście upokorzyłam się tylko sama przed sobą, ale przeżywam to, bo moja opinia jest dla mnie bardzo,bardzo ważna. Zabiłabym siebie, ale ja to też ja, a siebie bym nie chciała, jeszcze nie teraz. Nie planuję się zabić (na razie), ale noszę się z zamiarem znalezienia w tym syfie jeszcze w miarę ostrej żyletki, bo w końcu jakoś trzeba rozładować agresję, a nie chcę na innych. Nie mogę niestety ciąć się po nadgarstkach, chociaż to moje ulubione miejsce, ale raczej nie będę miała problemu ze znalezieniem innego wolnego kawałka skóry, z taką masą mam jej pod dostatkiem. 
 Wbrew obiegowej opinii, moje zmiany nastroju nie zależą ode mnie i nie umiem nad nimi zapanować. Tłumaczę, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Wyraźnie słyszę już w głowie myśli, które nie należą do mnie. Zwykle każą mi się zabić, albo zrobić sobie jakąś inną krzywdę. W kółko powtarzają, że nie zasługuję na miłość i nikt mnie nigdy nie pokocha, a życie które prowadzę to kara za grzechy przeszłości i przyszłości, bo jestem cholernie złym człowiekiem. Mają rację, ale ignoruję je. Żeby było jasne, tnę się rekreacyjnie. Pomaga mi to, ale nie jest to ucieczka od problemów. Przecież i tak nie ucieknę. I nie mam problemów. Poza wspomnianą wyżej osobą wszystko, absolutnie wszystko układa mi się idealnie. Wracając do tego, jaka to jestem pokrzywdzona moimi zmianami nastrojów, każdy z nastrojów ma charakterystyczne dla siebie poczucie własnej wartości. Wartościuję też sobie ludzi i ich poglądy, to jest dopiero zabawa. Zwłaszcza, że zdanie zmienia mi się średnio co trzy dni. Prawie nigdy się nie nudzę. Cały czas szukam sobie nowych prawd, którymi będę kierować się w życiu. Ostatnio na przykład jestem egoistyczną nihilistką. Karma pewnie szykuje już dla mnie jakąś niespodziankę, o, niech zgadnę, może niech z nikim nie będę, albo niech z nikim nie będę, może też opcja hard: niech nigdy w życiu z nikim nie będę, bo nie zasługuję. Tak, to dobra kara za to, że urodziłam się popierdolona.
 Dobra kwiatuszki, idę uwolnić trochę bólu psychicznego, trzymajcie się i pozostańcie silne.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

1.59

Zdrowie psychiczne to stan niedoskonałości.

 Chciałam walczyć- nie było z kim ani o co.
  Dobre pytanie i zacznijmy może od niego, czy my wszyscy w ogóle istniejemy? Bo mnie akurat w pełni satysfakcjonuje wiara w teorię, że jesteśmy tylko mózgami w słoikach, coś w rodzaju matrixa tylko bez furtek i innych badziewi. Mózg w słoiku nie wie że jest mózgiem w słoiku, tak samo my nie wiemy kim jesteśmy i czy w ogóle istniejemy jacyś my. Nawet nie musimy się wysilać żeby to sprawdzić, wraz z momentem urodzenia dostajemy na tacy wszystkie odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Kurde, jak ja zazdroszczę dzieciom ateistów. Kiedy byłam mała zrobiono mi pranie mózgu. Miałam nic nie pisać, ale napiszę, niech tam urażę kogoś, wszak i tak nienawidzę ludzi. Wkręcanie biednych dzieci w ceremonie religijne to jedno, ale wmawianie takim, że są jakimiś złymi-grzesznymi-tylko-ludźmi  zasługującym na potępienie, jeśli nie będą się słuchać mamy? To jest chore i pokręcone.
 W ogóle, wszelkie kościoły...mogę się oczywiście mylić, ale jak tak patrzę na religie ogólnie to zakładam, że to dobry sposób na utrzymanie bydła, ekhm, ludzi w jako takich ryzach. Wiecie, nie zabijaj, nie kradnij, bo bozia przyjdzie, przetrzepie ci dupsko, a jak będziesz grzeczny, to może nawet dostaniesz cukierka, o i jeszcze raj. Masz człowieku jasne zasady i się nimi kieruj, tego właśnie ci potrzeba, zasad, ram, dróg wyznaczonych, tego potrzebujesz, kurwa mać.
  W sumie, za mało ufam sobie. Zauważyłam, że przez całe życie słuchałam innych i na ich opiniach budowałam swoje własne. Dawanie-dupy. Tak to się nazywa. Chyba nie mam wybitnie szacunku do samej siebie, skoro słucham innych ludzi. Głupie, kiedyś taka nie byłam. Urodziłam się z zupełnie innym charakterem, takim bojowym, a nie z tym plugawym, sztucznym, ciągłym zawieszeniem między chcę, ale się boję. Czy mnie naprawdę stać tylko na tyle? Byłam małym inteligentnym jebańcem, a teraz jestem tłustym domowym kotem. Jebaniec to w moim słowniku pozytywne określenie i bardzo je lubię. Ogólnie lubię przeklinać, w ten sposób pozbywam się agresji. Lubię też narkotyki i jednonocne przygody, chociaż tych ostatnich jeszcze nie doświadczyłam i w najbliższej przyszłości jak mniemam nie doświadczę.
 Ładne są wakacje. To chyba ostatnie takie wakacje, że mogę sobie leżeć i jeść. Kto wie, co będzie za rok. Kto wie, co będzie jutro?

sobota, 19 lipca 2014

1.58

 Każdy dzień ciągnie się przez całe wieki, co jest dziwne, ponieważ dni – w liczbie mnogiej – mijają w pędzie.

 Kiedy człowiek straci całą nadzieję zaczyna pojmować dopiero czym jest prawdziwa wolność.
 I co teraz zrobimy? Bo ja w sumie widzę dla siebie tylko dwie drogi. Pierwsza: przeciągnąć zdobywanie świętych szczytów wiedzy najdłużej jak się da, po czym wpakować sobie kulkę w czoło. Druga: zostać milionerką i mieć wyjebane.
 Kurde, gadam od rzeczy. W każdym razie, jest dobra wiadomość, nauczyłam się płakać dla kogoś innego. Ha! Szach mat, zakochanie jest niczym innym jak tylko uzależnieniem od myślenia. Musiałabym przekreślić wszystkie lekcje które wyciągnęłam z przeszłości, żeby dalej wierzyć w jakieś uczucia i takie tam. To takie racjonalne, jestem teraz taka dorosła i cyniczna. Zabijam się powoli.
 Rzadko kiedy płaczę, ostatnio płakałam na "Służących" a jeszcze wcześniej na "Café de flore". Właściwie nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam z powodów czysto osobistych. Niektórzy płaczą ze złości albo z bezradności. Dla mnie właściwie najgorszym uczuciem jest utrata kontroli. Wariuję wtedy, wbijam sobie paznokcie w nadgarstek, chyba że mam żyletki albo inne ostre narzędzia, wtedy się tnę. Niby klasa maturalna i w ogóle, ale widać jak jest, emo zawsze pozostanie emo. Muszę sobie znaleźć jakieś produktywne zajęcie, bo zeświruję już całkiem. Godziny ciągną się jedna za drugą, co ja kurwa robię ze swoim życiem. Zrobię coś pierwszy raz, utworzą mi się nowe połączenia w mózgu. Trójkąt to właściwie figura idealna, co nie? Posłucham jazzu, nigdy nie słuchałam.
 W sumie, czuję się teraz jak w paryskiej kafejce. Pewnie w Paryżu nie ma już kafejek. Lata dwudzieste dawno za nami. Kończy mi się woda mineralna, a mam jeszcze dwie cytryny, co daje cztery szklanki picia. Najwyżej przerzucę się na zieloną herbatę, ale nie powiem, trochę schizuję, kiedy mam zejść w nocy na dół do kuchni. Już sama siebie nie poznaję w lustrze, dziwna się zrobiłam ostatnio.
 Dzisiaj był taki ciepły dzień. Zaczęłam ostatnio zbierać pióra, bo lubię ptaki. Jeśli jesteś mały, jeśli jesteś poszukujący, mam dla ciebie karmnik, na którym możesz przycupnąć. Chciałabym w te wakacje wsiąść do pociągu i jechać nad morze, obejrzeć zachód, obejrzeć wschód i wrócić. Bez żadnego plażowania, to nie dla mnie. Nienawidzę ludzi i nienawidzę słońca. Zostało mi 20zł, może 23 jakby pozbierać wszystkie drobne. Pewnie wydam to na zioło, ostatnie pieniądze dobrze jest wydać na narkotyki, szczególnie kiedy masz 18 lat i perspektywy.
 Cały czas noszę się ze złudną nadzieją na odmianę mojego losu. Może wygram w lotto, albo mnie oświeci. Może pewnego dnia usiądę przy komputerze, ni stąd ni zowąd zacznę grać na giełdzie, zarobię milion w tydzień i wydam niemal wszystko na alkohol, koks i dziwki, a resztę na bzdury. Mam taką bujną wyobraźnię. Gdybym dobrze to rozegrała, mogłabym wyjść z tego bogata, rzucić szkołę, zacząć pisać książki, ratować zwierzęta w schroniskach, tylko kurde, zgubiłam gdzieś po drodze tutaj tę iskrę, która wcześniej pchała mnie do przodu. Co mi zostało, patrzeć w niebo i czekać kurwa na miłość, czy jak tam to zowią. Żartuję, na apokalipsę i aniołki, peace.

środa, 9 lipca 2014

1.57

 W dupie mam wszystko, a w duszy- spokój.

I będą mi mijać dni. Przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące. Bez stresu, bez codziennego pierdolenia chodzenia do szkoły. W końcu mogę się skupić na sobie, nie muszę patrzeć jak życie przecieka przez palce mnie samej i mi podobnym. Samotność działa na mnie jak chłodny prysznic, w dzień, w którym powietrze jest tak gorące i wilgotne, że parkiety falują mimo włączonej klimatyzacji, nastawionej na 0K. Żebyśmy tylko umieli żyć tak, jak wyobrażamy to sobie w naszych głowach. Powoli zaczynam oddychać. Nie wiem czy wszyscy tak mają, pewnie tak, ale po 10 miesiącach widzenia ciągle tych samych twarzy, słyszenia w kółko tych samych zdań, tych samych problemów, jedyne czego chcę, to zamknąć się w moim pokoju i nie wychodzić z niego przez całe wakacje. Nie żebym nie lubiła ludzi ze szkoły. Lubię ich, na swój sposób, a niektórych nawet szanuję, o.
 Wakacje to taki dziwny stan umysłu. To jak powrót do dzieciństwa, kiedy nasze głowy były otwarte, a serca czyste. Jakie decyzje podjąć i gdzie one prowadzą? To jak wybierać między dziewięćdziesięcioma dziewięcioma białymi owcami i jedną czarną. To dokładnie to. Mnóstwo bezpiecznych przyszłości. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie za dziesięć lat. To tak jakbym w wieku ośmiu wyobrażała sobie siebie teraz. Przyszłości nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Na nasze szczęście, rzecz jasna. Życie nie byłoby ekscytujące, gdybyśmy wiedzieli co się zdarzy. Nic nie byłoby w stanie nas zaskoczyć. Nie wiem, którą drogą pójdę. Wiem tylko, że człowiek, który skacze do nieba może upaść. Ale może też poszybować w górę. Czy zaryzykuję upadek, żeby mieć przynajmniej lichą szansę na wzbicie się do lotu? Nie jestem taką osobą która długo myśli. Głupia odwaga, a może szaleństwo. Pewnie to drugie.
 Ostatnio dręczy mnie pewna myśl; że na niczym już mi nie zależy. W ciągu ostatnich miesięcy straciłam wiele, jednak nie załamałam się. Pozostaję silna w postanowieniu, by nie wracać myślami do przeszłości. Przeszłość jest ciężarem u nogi, kamieniem, który będzie ciągnąć nas w dół aż nie uderzymy o twarde dno oceanu wspomnień i nie zatoniemy, i nie zatoniemy. To tylko iluzja, bo przeszłość istnieje tylko w naszych głowach, czyli właściwie nigdzie, bo i je za dziewięćdziesiąt lat przykryje gruba warstwa ziemi i zamilkniemy na zawsze. Czy to jest chore, że przestałam czuć, że nie mam właściwie żadnych uczuć odnoszących się do tego co było? Staram się czuć tylko dzisiaj, tylko w tym momencie. Codziennie uświadamiam sobie, jak wielkie szczęście mam. Co będzie, jeśli pewnego dnia okaże się, że nie mam nic? Gdzie pójdę, jeśli nie będę pamiętała, gdzie jest mój dom? Najłatwiej byłoby zostawić przy kimś duszę, gdzie byłaby bezpieczna i czekała na nasz powrót. Kiedyś popełniłam ten błąd. Kiedyś zostawiłam moją duszę przy kimś i przez bardzo długi czas był to mój jedyny azyl. Miejsce, do którego mogłam wrócić. I wracałam często. Paradoksalnie, powroty były jeszcze bardziej bolesne, niż rzeczywistość. To tak, jakbym wracała do domu, w którym jestem bita do nieprzytomności i przypalana rozgrzanym pogrzebaczem. Home, sweet home.
 Na szczęście, skończyłam. Nie wiem kiedy dokładnie to nastąpiło, ale zajęło mi ładne trzy lata. Absolutnie zmarnowane trzy lata, bo kiedy żyjemy dniem wczorajszym, marnujemy coś bardzo cennego, dzień dzisiejszy. I potem dziwimy się gdzie się podziały te wszystkie kartki z kalendarza.
Teraz ja i Pan S. mamy, można powiedzieć, koleżeńskie stosunki (które zwykle zacieśniają się wprost proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu), ale to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, nie był on osobą wartą moich uczuć tudzież duszy. (Tudzież znaczy to samo co "i"). Ale, wybaczyłam to sobie. Wybaczyłam sobie te wszystkie noce i szare dni, w których nie marzyłam o niczym innym, jak ponownie przeżyć 31/3/12 i czasy przedtem. Teraz widzę, że to zaprowadziło mnie nigdzie. Że przez te trzy lata nie zrobiłam żadnego progresu, oglądałam się tylko do tyłu, bojąc się utraty tego co uważałam za najcenniejsze- miłości. Każda miłość, nawet ta najnieszczęśliwsza daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. Że do kogoś należy, że nie musi już dłużej szukać. Czasami tylko myśląc w ten sposób jesteśmy w stanie znieść ból dni codziennych. Bo mamy świadomość, że gdzieś tam istnieje źródło bólu, które oberwie nasze ciało od kości, a duszy pozwoli spokojnie rozpłynąć się w słodkim szczęściu. Że istnieje coś więcej niż kolejna data, kolejna kawa o poranku, coś ponad cały ten syf, biedne zwierzątka, poLItykę (już nawet piszę z akcentami,nice) i chociaż będąc już na granicy rozpaczy, będziemy pamiętać że gdzieś tam, gdzieś tam w środku mamy naszą miłość i nasz dom.

I choćby moim kolejnym krokiem w przód miałby być krok w przepaść, nie zawaham się. Życie iluzją nie jest życiem, a procesem powolnego umierania. Tylko prawda nas wyzwoli.

wtorek, 13 maja 2014

1.56

 Byłam jak stara aktorka tragiczna, która powraca do teatru, kupuje bilet na balkonie i ogląda, siedząc w półmroku, zawiedziona i bezsilna, sztukę, w której kiedyś grała główną rolę. Powtarza szeptem kwestie, patrząc na ruszającą się kurtynę, wyobraża sobie dyskretne poruszenie za kulisami, zna je na pamięć, kulisy i ciepły ostry zapach wieczorów premierowych i przypomina sobie swoją garderobę, lustro, hołdy, tremę i bukiety, ale to nazwisko innej wypisano na drzwiach i woźny, którego nigdy nie widziała zabronił jej przed chwilą wejść wejściem dla artystów.


 Poniedziałek, przepraszam, wtorek. Za chwilę trzecia. Po pokoju lata mi mucha. Niech sobie lata. Jest jedną z tych natrętnych i bzyczących. Zauważyliście, że niektóre muchy siedzą sobie spokojnie na ścianach, a kiedy wzbiją się do lotu, nie słychać ich nic, a nic, a niektóre przeciwnie latają w kółko jak pojebane siejąc zamęt. Najgorzej, kiedy podleci człowiekowi do ucha. BzzzzzzzzZZZZZZZZZZZZZZ. Przejeżdżanie paznokciami po tablicy i szorowanie widelcem o talerz nijak się ma do tego okropnego odgłosu.
 O dziwne, teraz nie słychać jej kiedy lata. Może mam w pokoju dwie muchy, albo miliard? Kto wie. Skąd mogę wiedzieć.
 Od czego to bzyczenie lub niebzyczenie w ogóle zależy? Od płci? W takim wypadku hałasowałyby samczyki, żeby zwabić chętne panie. Jestem trochę samczykiem, lubię hałasować i się starać. Chociaż, rzadko kiedy to robię. Nie, robię to ciągle, ale tak subtelnie, że nikt nie jest w stanie tego zauważyć. Czyli, praktycznie tego nie robię, skoro wiem o tym tylko ja. Jeśli coś istnieje tylko w mojej głowie to nie istnieje w świecie rzeczywistym. Chyba że w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Anastazja Vandie to taka trochę moja alternatywna rzeczywistość. Wyobrażam |jąsiebie| sobie jako dziewczynę piękną, o delikatnych rysach i tanecznym kroku. Kiedyś nią będę. Będę miała białe, długie falowane włosy, ładną figurę i mleczną cerę. I ludzie będą się ze mną liczyli i mnie znali. Może założę zespół, to teraz takie modne.
 Muszę do niej dążyć, muszę się nią w końcu stać, to mój cel. Łatwo jest wykreować sobie w głowie idealną wersję siebie, gorzej z samym procesem stania się nią. Ale tego właśnie chcę, prawda? Tak, chcę. Jaki jest sens tkwienia dłużej w tym samym miejscu, w którym nie jestem szczęśliwa, w którym jestem nijaka? Czy Anastazja będzie miała bałagan w pokoju? Jasne, że tak. Sprzątanie nie jest jej bajką. Czy będzie charyzmatyczna i inteligentna? Już jest. Ma te cechy zapisane w genach. Musi tylko je uzewnętrznić.
 Kiedy byłam mała, wierzcie lub nie, ale ludzie tańczyli tak jak im zagrałam. Potrafiłam to kiedyś, potrafię i dziś. To żadna filozofia, wystarczy wziąć łapatę i kopać tak długo, aż znajdę tę dziecięcą umiejętność, odkurzę ją, przemaluję na kolor nowości i voila. Najpierw pewność siebie, później charyzma. Pewności siebie też mi na szczęście nie odmówiono, ani zdolności przywódczych, ani odwagi. Te cechy trzeba tylko znaleźć, one są gdzieś we mnie, przecież znam siebie tak dobrze i nikt mi nie wmówi, że ich nie posiadam bo posiadam, kurwa, a jeśli ktoś myśli inaczej, niech wie, że mam jego zdanie tam, gdzie kończy się szlachetne miejsce zwane plecami. Jeśli ktoś wie co to klasyczny rachunek zdań (nie tracę nadziei) to miałby mistrza, gdyby zapisał schematycznie to poprzednie (w domyśle zdanie). Liczę na zbyt wiele? Mam 18 lat i przeczytałam 'Logikę dla opornych" autorstwa  Krzysztofa A. Wieczorek. Wieczorka. Powinnam odmienić? Niektórzy wolą swoje nazwiska w wersji odmienionej, inni nie. W sumie, nie wiem jak jest poprawnie po polsku. Sprawdzę to później, nie mogę zapomnieć, to ważne. Nie przystoi mi popełniać gaf językowych, jestem dużą dziewczynką z humana.
 Wracając do much i ich dźwięków. Najbardziej prawdopodobne jest, że to ich śpiewy godowe i tyle. Podobnie jak ćwierkanie ptaków czy cykanie koników polnych. Ale nie muszę w to wierzyć. Jeśli w to uwierzę, będę skazana na życie w rzeczywistości 1.0, a ja tak nie chcę. To nudne. To zwyczajnie, kurwa, nudne i tracę wiarę w ludzkość kiedy widzę, że 99% ludzi wybiera rzeczywistość 1.0, bo tak jest najłatwiej. Co ja, urodziłam się czterysta lat za wcześnie, czy jak? Czy może za późno, a może w ogóle w złym kosmosie? Przypadki się zdarzają. Jestem kartką w kwiatki, poezję i krew włożoną między strony encyklopedii. Co ja tu robię? Najchętniej zrobiłabym z resztą kartek to samo, co Bóg/Szatan/Wszechświat/Czarna Materia/Ra/Zeus/Chaos/Wielka Bogini Matka zrobił/a/li ze mną. Każdą definicję przyozdobiłabym ramką, każdą literę poprawiłabym pachnącym brokatowym długopisem i dodała kaligraficzne niuanse; pętelki, falki, spiralki, wesołe lub przepełnione smutkiem/żalem/nienawiścią/melancholią/tęsknotą za rajem utraconym. I choćby miałoby mi to zająć miliard lat, nie odpuściłabym, dopóki każdy jeden człowiek nie zainstalowałby w swojej głowie rzeczywistości minimum 1.1.
  Niestety miliarda lat tu, na Ziemi raczej nie mam. Piszę raczej, bo skoro wszystko jest możliwe, a miliard lat życia to w gruncie rzeczy też jakieś tam "wszystko". Ciekawe czy ten kto wymyślił ten aforyzm/tę złotą myśl/to hasło/to pryncypium/tę sentencję dobrze się nad nią/nim zastanowił, zanim puścił w obieg. Ten człowiek pewnie już nie żyje. Ciekawe, czy wie, że jego myśl nadal jest obecna na Ziemi. Czy wie, że zmienił świat, pozostawił go lepszym, dając mu nadzieję, zawartą w tym jednym, prostym zdaniu.
 WSZYSTKO JEST MOŻLIWE.
 Jak dobrze pójdzie (a na pewno pójdzie dobrze), to stuknie mi setka z hakiem. Nie jem mięsa, piję rzadko, ćpam rozsądnie (obawiam się że to oksymoron, ale po co zawracać sobie tym głowę). Z resztą, co ja Wam będę tłumaczyć, w "Sleeping Beauty" było, że "Człowiek od zawsze zażywał narkotyki. Są aspiryną dla duszy". Ha, mogę w to sobie wierzyć, w coś wierzyć trzeba. Czy wiara w cytat z filmu jest gorsza od wiary w cokolwiek innego? Czy wiarę można klasyfikować? Ustawiać w szeregu, poczynając od wierzeń najmniej istotnych do tych o wadze większej niż cały wszechświat? Człowiek (łysa małpa) jest zdolny do wszystkiego. To głupia, głupia istota, która uszeregowała wszystko, od bakterii, roślin, zwierząt aż po wyznania, wachlarz kolorów swojej skóry, wartość odżywczą produktów, rodzaje muzyki, wszystkiego, wszystkiego, co składa się na jego rzeczywistość. Uporządkowaną rzeczywistość 1.0, w której przyszło nam żyć, która napiera na nas z każdej strony, przed którą nie ma ucieczki.
 Powiem Wam teraz: zburzcie mury.
 Wszystko jest możliwe.
 Nie wierzcie w propagandę, którą aplikują nam każdego dnia wprost do żył, nawet nie ukrywając igieł. Chorzy ludzie, chodzą i kłują innych, bo ktoś kiedyś ukłuł ich i tak już trzeba. Uwolnijcie się. Zacznijcie odkrywać świat takim, jaki jest, nie takim, jaki przedstawiają nam go starsi, mądrzejsi, doświadczeni.
 Weźcie piłę łańcuchową i zamieńcie meblościanki okalające szczelnie Wasze umysły w drzazgi. Wyrwijcie każdą jedną szufladkę i rozsypcie znajdujące się w niej karteczki na ziemię. Takiego życia jak to, które mamy obecnie, już nie będzie.
 Jeśli wierzyć w reinkarnację, to odrodzimy się jako zupełnie nowe osoby. Jeśli nie wierzyć, w najlepszym przypadku trafimy do raju, w najgorszym zamienimy się w absolutną czarną nicość. Jedno jest pewne, to życie, które mamy, które jedni nazywają cudem, inni przekleństwem, którym jesteśmy obdarzeni, lub na które jesteśmy skazani, to życie już się nie powtórzy. Nie warto go marnować, podążając ścieżką, którą wytyczyli nam ludzie żyjący przed nami. Postawili drogowskazy, zbudowali autostrady, ale to nadal tylko nic nieznaczące wskazówki, które możemy bez konsekwencji ominąć, jeśli mamy wystarczająco dużo siły, by sprzeciwić się wszystkim dookoła, całemu światu. A przecież mamy tę siłę. Inaczej nie bylibyśmy w stanie o niej marzyć, nie wiedzielibyśmy nawet o tym, że można iść własną ścieżką, bo przecież to wtedy nie miałoby sensu. A może nic nie ma sensu i jesteśmy tylko kawałkami mięsa, w których przez setki lat tak dobrze wykształcił się centralny komputer, że wmówiliśmy sobie, że mamy duszę, czy coś w tym stylu. Egoizm gatunkowy czy prawda objawiona? W co uwierzymy? Jakie szanse mamy na to, by trafić dobrze? 50/50? Czy może znacznie mniej, w końcu wszechświat nadal nie odkryty. Może dusza lub jej brak to tylko dwie z miliarda innych opcji? Skąd możemy wiedzieć?

niedziela, 11 maja 2014

1.55

Plan na niedziele.
Wypić i wyćpać tyle, żeby zapomnieć, jak mam na imię i dlaczego.
Słuchać Marsza Żałobnego
Płakać rzewnie.

edit: Ach i nauczyłam się podnosić jedną brew. Przywłaszczam sobie cudze tragedie, bo jestem tak beznadziejna, że nawet problemów nie mam własnych.

1.54

Ze wszystkich rzeczy wiecznych, miłość trwa najkrócej.

Wiecie, czego najbardziej nam brakuje? Szczerości. Szczerość jest zdecydowanie tym, w czym w dzisiejszych czasach jesteśmy najsłabsi.
 Kiedy byłam prawdziwą dziewczynką brzydziłam się ludzi. Chore, nie? Cóż mogę na to poradzić. Za każdym razem kiedy ktoś usiadł na mojej pościeli, kazałam mamie ją zmieniać. Nie byłam w stanie spać w jednym łóżku z kuzynką. Myłam twarz za każdym razem, gdy jakaś nawiedzona ciotka całowała mnie na powitanie (niemiłosiernie kłując przy tym wąsikiem). A obrzydzenie do całujących się na ekranie par do dzisiaj mi nie przeszło (chociaż akurat to nie ma tu nic rzeczy) To nie tak, że nie lubiłam ludzi. Lubiłam spędzać z nimi czas, tylko żeby broń Buddo nie dotykali mnie, ani moich rzeczy. Dopóki niczego nie dotykali, było w porządku. Skąd ta dziwaczna przypadłość? Sama nie wiem co wtedy siedziało mi w głowie.
 Mam siniaki na lewej ręce, bo przez cały piątek nie mogłam się powstrzymać, żeby nie szczypać się pod ławką. To też jest chore. Zaczynam się martwić, że nigdy mi to nie przejdzie. Mimo tego, że potrafię wytrzymać kilka tygodni bez uszkadzania w taki czy inny sposób swojego ciała, to i tak w końcu nadchodzi moment, że nie wytrzymuję. Nauczyłam się że ból psychiczny łatwo zagłuszyć tym fizycznym. Ile godzin terapii potrzeba, żeby wybić mi to z głowy? Może przepiszą mi jakieś magiczne pastylki na odzyskanie równowagi? Jedna na wiarę w siebie, jedna na napady melancholii, trzydzieści ochotę otworzenia sobie każdej jednej żyły.
 Chcę czuć ból, ale nie chcę umierać. Śmierć jest zbyt ostateczna. Jaka jest w ogóle pewność, że cokolwiek czeka nas po przejściu na drugą stronę? Lepiej nie ryzykować. Śmierć sama mnie znajdzie. Boję się tylko, że znajdzie mnie za wcześnie, zanim zdążę poznać smak życia.
  Ta wizja prześladuje mnie od jakiegoś czasu. Wypadki chodzą po ludziach. Skąd mogę wiedzieć, że nie trafi na mnie. Pijani kierowcy, spadające prosto na głowę kawałki radzieckich satelitów, metalowe i ostre. Może złamię sobie kark próbując patrzeć w przeszłość. Czy w dzień, w którym przyjdzie mi umrzeć dostanę smsa o treści: "Napisz testament i pożegnalne listy do bliskich."? Czy może wróble za oknem zaczną śpiewać Marcia Funebre? Skąd mogę wiedzieć.
 Jako dziecko nie byłam wrażliwa. W sumie, może byłam, jak każde zresztą dziecko, ale zduszono to we mnie, zapychając moje usta chipsami i mięsem, a żyły słodzoną wodą. Rodzice dostają teraz ode mnie to, na co zasłużyli. To, że czasem otwieram sobie skórę i pozwalam im czekać razem ze mną, aż wszystkie demony opuszczą moją duszę, a ja nareszcie będę wolna. Pójdę za to do piekła. Chociaż, jak taka osoba jak ja może w ogóle wierzyć w piekło? Czasem nie wierzę nawet, że po deszczu dane mi będzie jeszcze ujrzeć błękitne niebo, chociaż na jego sklepieniu wyraźnie maluje się tęcza, znak, że wszystko jest już dobrze.
 Podobno dorosłym jest się wtedy, kiedy przestaje się obarczać winą o swój marny los innych ludzi. Mogłabym stać przed moimi rodzicami i krzyczeć, a oni będą udawać, że wszystko jest w porządku. Moje słowa mogą być ostre jak żyletki, ale ich to nie ruszy. Zamknęli się szczelnie w kokonie kłamstw. Umarli za życia.
 Jest jednak coś pięknego w tym, że nie wybrałam śmierci. A jako, że nie bawię się w kompromisy, nie wybrałam też egzystencji. Wybrałam życie. Prawdziwe życie. Smutek tak głęboki, że mogłabym umrzeć, radość tak intensywną, że mogłabym wznieść się ponad chmury. Te chwile w których mogę po prostu istnieć, karmić moje oczy zielenią, słuchać gaworzenia ptaków za oknem. Czasami prawie płaczę ze szczęścia, bo tak cudownie jest oddychać. Czasami chwytam się myśli tak wielkich, że mogłyby unieść cały wszechświat, ale jeszcze nie potrafię zatrzymać ich przy sobie na dłużej.
 Kiedyś myślałam, że szczęście nie jest mi pisane. Za każdą chwilę czystego szczęścia płaciłam miesiącami smutku. Teraz jest inaczej. Teraz jestem prawie ciągle szczęśliwa, z wyjątkiem chwil, w których chcę otworzyć sobie klatkę piersiową wyrwać serce, pokroić je na plasterki i zjeść.

piątek, 9 maja 2014

1.53

Grunt to nie przywiązywać się do niczego. Wszystko, do czego się przywiążesz, chciałbyś zatrzymać. A zatrzymać w życiu nie możesz nic. 


 Jestem ciekawa, kiedy to wszystko się zaczęło. Czy jakieś szczególne okoliczności doprowadziły do tego, że nagle stałam się, no, taka? Może kiedy byłam dzieckiem kosmici zrobili mi pranie mózgu i skazali na wieczną tułaczkę po światach, które sama tworzę sobie w głowie. Nie wiem co myśleć, nie wiem jak normalnie funkcjonować.
 Od czego zacząć. W miarę jak nad tym myślę, to coraz bardziej przekonuję się do tego, że moi rodzice mają rację. Że wybrali najlepszą, najmniej bolesną drogę przez bagno zwane potocznie życiem. Wstają, pracują, oglądają telewizję, wypełniają swoje głowy myślami o nowej lodówce i praniu i odwiezieniu dzieci do szkoły. Czy wiedzą co nimi kieruje? Nie. Nie chcą widzieć. Mogłabym stać przed nimi, krzyczeć i tupać nogami, a oni i tak tylko powiedzą, żebym dała sobie spokój. Dni wleką się jeden po drugim, liście na zmianę pojawiają się i spadają z drzew, nikt nie powie ani słowa, nikt nie pomyśli nawet o geniuszu z którym zostały zaprojektowane, by dawać nam tlen i uspokajać niej nasze oczy, wpatrzone ciągle w komputer, wpatrzone ciągle w przyszłość. Cóż jesteśmy warci, jeśli nie potrafimy docenić drzew?
 Wymyśliłam sobie wiele rzeczy. Wszystko zaplanowałam, spędziłam dnie, tygodnie, lata na myśleniu, myśleniu, ciągłym tylko układaniu sobie w głowie rzeczy, z którymi walczę na co dzień. Pomyśleć, ile więcej miałabym miejsca w głowie, gdybym w końcu przestała snuć w nieskończoność te głupie historie, te nic niewarte dialogi z samą sobą, nic nie warte, nic nie jest warte. Poznałam, głupia (głupia, bo głupia) te kilka tysięcy słów, nauczyłam się sklejać je w zdania, nauczyłam się opisywać nimi obrazy i uczucia i teraz myślę, że jestem panią wszechświata, bo potrafię zdefiniować prawie całą rzeczywistość. Głupia, naiwna. Nic nie wiemy. Ludzie nie wiedzą nic, nie zdają sobie sprawy z tego że ich głupie słowa są niczym. Ich głupie słowa przeminą, zanim sami zdążą to dostrzec.
 Zamknęliśmy się w naszym małym świecie i uczyniliśmy sobie z niej poddaną, bo jesteśmy głupimi kretynami, którzy myślą, że mogą mieć nad czymkolwiek władzę. Jesteśmy tylko łysymi małpami
 Patrzę w gwiazdy zawsze kiedy mam okazję i za każdym razem składam sobie obietnicę, że niedługo tam powrócę. Powinnam zrobić to już teraz, w tej sekundzie. Tylko, że mój głupi egoizm uważa, że lepiej poczekać jeszcze chwilę i zobaczyć, czy czasem nie stanie się coś fajnego. Nie wiem, spotkam drugą piątkę, wygram w lotto, pojawi się coś co odbierze mi na zawsze ból egzystencji. Coś co sprawi, że nawet wtedy, będąc już w gwiazdach wspomnę to miejsce i te inne dusze i pomyślę przez chwilę, że było mi tu dobrze. O ile będę wtedy jeszcze pamiętała słowa.