wtorek, 30 kwietnia 2013

Wtorek.

All U need is..

Życzę sobie chudości. Zwykle, jak bardzo czegoś chcę, to to dostaję, wcześniej, czy później. Tyle że chudości nie można kupić, ani wygrać na loterii. Trzeba na nią pracować. A Anastazka cieszy się kolejnymi słodkimi kęsami wpychanymi do buzi.
Mniam, 100,200,300, 67565987987 kalorii. Płyną sobie powoli po moim organizmie, kumulując się w okolicach brzucha i ud i mówiąc mojemu mózgowi, że jest zmęczony i że, w sumie, jeśli nie nauczy się na poprawę z historii, to też nic się nie stanie.
Na nic się zdają motywacje, obrazki i lustro. Nie widzę tego, jak się krzywdzę. Moje oczy myślą, że jest w porządku. Mój mózg każe mi jeść, a może to psychika? Mówię nie, ale to nic nie daje. Nie jem prawie nic do 15, żeby zaraz potem zapchać żołądek jedzeniem i wmawiać sobie, że teraz jestem szczęśliwa. Oh, tak, pełna i szczęśliwa. Ze spodniami opinającymi się na udach i uroczymi boczkami, tyle szczęścia!
Chcę odciąć się od świata na jakiś czas, może do niedzieli. Czytać, uczyć się, pisać bloga, ćwiczyć i jeść same jabłka. Mam Wam tyle do opowiedzenia!

czwartek, 25 kwietnia 2013

Czwartek.

W bezsenne noce, takie jak ta, spójrz w niebo i przypomnij sobie wszystkie nasze sny. 


Muzyka skrapla się w powietrzu, a ja próbuję złożyć moje myśli w kilka zgrabnych zdań.
To nie tak, że się nie staram. Dni, w których się nie obżeram, w których bilans wynosi około 1000kcal, to dobre dni. Szczerze, ten tydzień był dobry. Potrafię biec już całe 50 min bez zatrzymania, umiem wstać o piątej rano i uważać na to, co jem. Nie jestem w stanie natomiast panować nad moją głupią zazdrością. Wszystkich, których kocham zamknęłabym najchętniej w klatce i trzymała pod łóżkiem.
Po kolei, zacznę może od bilansu.
W nocy: owsianka na wodzie+gorący kubek i pół bułki
Rano: dwie minikanapki warzywne
W szkole: jabłko i ciemna bułka, później nestea.
Obiad: fasolka, paczka sucharków
Podwieczorek: sucharki
Tyle tu tego. Zjadłam owsiankę w nocy, ponieważ położyłam się o 17 i wstałam o 24. To nie było mi potrzebne. Do tego śniadanie! Sałata pomidorki i rzodkiewki wyglądały tak apetycznie! Mama wepchała pewnie tonę margaryny pod spód, ale nie, nie zniechęciło mnie to. Przecież lubię być gruba, a kiedy mój przyjaciel wysyła mi zdjęcia siebie i swojej znajomej, pytając, czyż nie wyglądają razem uroczo, skaczę do nieba ciesząc się z jego szczęścia. Nie. Jedyne, co zrobiłam dzisiaj dobrze, to wyjście na mój stary, nie do końca napompowany rower i jeżdżenie nim od 16 do 20:30. To jedyne, co mi wyszło. Może jeszcze popołudnie w cukierni, gdzie zamówiłam tylko napój, podczas, gdy moje koleżanki jadły różne rzeczy. Postanowiłam wmawiać ludziom, że jestem uczulona na laktozę, bo weganizm jest taki be i jestem wariatką, jeśli nie piję mleka.
Dni stały się ciepłe, cycki wyszły na ulicę. Nie żebym się użalała, czy coś, ale no proszę, mam 17 lat, dwadzieścia niepotrzebnych kilogramów i TAM tyle co dwunastolatka. Nie fair, kurczę, po prostu nie fair!
Nie wejdę pod biurko i nie będę płakać. Nie wbiję sobie w rękę wszystkich ostrych rzeczy, które mam w domu. Nie wydłubię sobie szpiku łyżeczką. Nie wezmę wszystkich tabletek świata.
Mój przyjaciel może kochać kogo chce, pisać do kogo chce, robić sobie zdjęcia z kim chce, a mi chuj do tego. Tak bardzo chciałabym mieć go dla siebie i spędzać z nim czas. Ale wiem jak to by się skończyło. Gdyby on zaczął się mną interesować w "ten" sposób, ja stałabym się nagle suką i zniszczyłabym mu psychikę. Dobrze wiesz, Anastazjo, dobrze wiesz, bo zawsze tak robisz. Myślisz że tym razem będzie inaczej? Gdy tylko coś zaczyna być na rzeczy, niszczysz to. Taka jesteś.
Koniec tej pseudożyciowej sieczki. Jutro tylko 3 lekcje.

piątek, 19 kwietnia 2013

Piątek 3

- Masz już jakiś plan? - Przedawkować, podciąć sobie żyły, a potem się powiesić. - Wszystko na raz? - Żeby przypadkiem nie zostało to zinterpretowane jako wołanie o pomoc.”

 Dziesiąta, padam z nóg. Zwykle nie odzywam się przez tydzień, a teraz piszę już trzeciego posta. Nie ważne. Od 17:30 do 20:00 byłam z przyjaciółką na rowerze. Na kolację zjadłam nasiona lnu.
Najprawdopodobniej cały jutrzejszy dzień spędzę z nosem w książkach, chyba, że będzie pochmurno, wtedy pójdę biegać. Mam masę rzeczy do zrobienia. Muszę posprzątać i wywalić wszystko, co jest mi już nie potrzebne. Nadal nie skończyłam "Pięknych istot", a po moim biurku wala się biografia Gunsów i "Intruz", które proszą o uwagę. Tak bardzo nie mam czasu.
W tym tygodniu czekają mnie sprawdziany z: historii, matmy, francuskiego, informatyki i edb. Dodatkowo muszę nauczyć się też na inne przedmioty i oczywiście odrobić zadania domowe. Mam nadzieję, że wyrobię się przez jutro, bo w niedzielę wolałabym się raczej zrelaksować, a nie zakuwać. To mój nowy system, nauka w weekend, luz przez cały tydzień. Ten pomysł podsunęła mi koleżanka i przyznaję, że rzeczywiście nie głupie.
 Dobra, nie ważne. W każdym razie mój sen się spełnił i widziałam dzisiaj Pana S. Ktoś powinien mi przywalić, serio. Minął już rok, to jest po prostu chore. Wychodziłam ze szkoły i byłam zajęta rozplątywaniem słuchawek, kiedy na chwilę podniosłam wzrok i nagle widzę go. Serce zabiło mi milion razy szybciej z obawy, że znowu zostanie rozkruszone na kawałeczki. Spuściłam wzrok, udając, że go nie zauważyłam. Tak było najbezpieczniej. Po wyjściu na chodnik szedł kilka kroków za mną. Czułam się, jakbym uciekała przed śmiercią.
 Ale moja skóra nie pękła i nie została ze mnie mokra breja. Moje kości nie rozsypały się po ulicy i żaden kierowca nie musiał kreślić zygzaków na drodze, by nie pobrudzić sobie kół. Nie zamieniłam się w stado motyli, nie zemdlałam, nie chwyciłam najbliższego kamienia i nie rozwaliłam sobie nim głowy. Jedyne co, to szłam trochę krzywo, ale ja zawsze tak chodzę. Przeżyłam. Nic się nie stało. Do daty 21\12\2012 mogę dopisać 19\04\2013, a poza tym..poza tym, jest tak jak dawniej.
 Czego oczy nie widza, tego sercu nie żal. Gorzej, kiedy wreszcie zobaczą.
 To też nie ważne. Kurier przywiózł moje bordowe trampki. Pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy przeżyłam dzień naprawdę dobrze. Idę się kąpać i spać, jutro czeka mnie masa pracy.
Chudych snów :3

Piątek 2.

This is your life, this is your time. What, if the flame won't last forever? 

 Usiadłam w mojej pierwszej ławce spojrzałam na tę mroczną stronę biurka nauczycielki. Teraz pokrywa ją brązowa, olejna farba. Wcześniej uczniowie pisali na niej teksty od serca, w stylu "koty liżą masło". Sama dopisałam tam małym druczkiem "be vege". Jakiś czas temu pojawił się tekst, który umieściłam na początku. Nie wiedzieć czemu zapadł mi w pamięć.
 Uczyłam się przez całą noc i położyłam spać dopiero o piątej. Wiecie.. przyśnił mi się Pan S. Nie był to jakiś szczególny sen, po prostu przemknął mi przez głowę i zniknął w gęstwinie innych. Zapomniałam. To tylko moja głupia imaginacja.
 Dzień minął mi spokojnie. Już w nocy postanowiłam sobie, że się ogarniam i jak na razie idzie mi dobrze. Przemyślałam wszystko.
 Będę wstawała o piątej, myła głowę i ćwiczyła. Mój pierwszy posiłek zjem w szkole, na długiej przerwie i będzie składał się z a) bułeczki fińskiej (111) we wtorki i czwartki, kiedy mam po siedem lekcji i b) małego jabłka (80) w pozostałe dni. Na sprawdziany będę uczyła się w weekendy, a lekcje odrabiała zaraz po szkole. Po powrocie do domu będę piła świeżo wyciśnięty sok, a kalorie liczyła jako 3/4 kalorii owoców i warzyw, z których został zrobiony.  Potem będę miała dwie godziny treningu kardio, czas na powtórzenie lekcji, a potem na czytanie i komputer. Kolację będę jadła tylko w "jabłkowe" dni, natomiast w pozostałe ograniczę się do 100 kcal z orzechów i nasion.
___________
resztę dopiszę potem, idę na rower :3



Piątek.

Na najlepsze rzeczy czeka się najdłużej i cierpi najwięcej.  

Po drugiej. Siedzę przed komputerem w różowej piżamce i z pełnym brzuchem. Już 19 kwietnia. Kolejny gruby miesiąc. Nie rozumiem. Staram się, naprawdę. Codziennie wstaję z myślą, że dam radę. Na śniadanie jem jabłko, w szkole piję wodę albo kupuję batonik musli. W domu jadam owoce i owsiankę. Czasami zjem gołąbka z ryżem. Albo fasolkę. Mam ochotę na fasolę, potrzebuję białka. Jem po 18, ale to tylko dlatego, że chodzę spać grubo po północy, a wiadomo, że im później, tym silnej woli mniej. Piję dużo wody, ćwiczę. Dlaczego nie chudnę? Jaki jest tego powód?
Może wszechświat nie chce, żebym schudła. Może wtedy moje życie będzie dobre, a ja sama będę szczęśliwa. Wszędzie widzę mój tłuszcz, na każdym kroku. Jak wylewa się spod spodni i faluje na ramionach. Widzę moje szczupłe koleżanki i przeklinam dzień, w którym rodzice postanowili, że utuczą mnie, bym czasami nie była ładna.
Słońce dotyka swoimi promieniami mojej bladej twarzy, a ja czuję jego ciepło. To tak, jakby ktoś dotykał mnie cienkim, rozgrzanym do czerwoności kawałkiem metalu i rysował na mojej cerze pajęczynkę niewidzialnych zmarszczek, które ujawnią się dopiero za kilka lat. Nie, dzisiaj filtr 36 SPF nie wystarczy. Potrzebuję więcej. Nie cierpię lata. Liczyłam na przynajmniej dwa miesiące chowania się za swetrami i wiosenną kurtką, a tu proszę. Tegoroczna wiosna nie przyszła, zostawiając mnie w cienkim sweterku i dwudziestoma kilogramami tłuszczu, których nie chcę.
Muszę starać się bardziej. Pieprzyć zdrowie. Motylkowi nie wolno zjeść owsianki i dwóch ryżowych gołąbków. Powinnam schować to wszystko do woreczka i zadowolić się wodą, powietrzem i ćwiczeniami. Albo ziarnem soli, czy ząbkiem czosnku, czymkolwiek, co jest małe i leciutkie. Powinnam kroić wszystko na milion części i powoli wkładać je do ust, delektując się każdym kęsem. Jedzenie to narkotyk. Uszczęśliwia mnie na chwilę, ale wbija w podłogę na znacznie dłużej. Otumania umysł i spowalnia myślenie. Mój organizm zajęty jest trawieniem, a nie odrabianiem lekcji. Moje myśli są zamglone, zasnute pajęczymi nićmi, niepełne, krótkie i przezroczyste. Tylko i wyłącznie dlatego, że tak jest bezpieczniej.
Chcę poczuć to wszystko. Dotyk delikatnego materiału nowych, pięknych ubrań. Samozadowolenie. Wolność. Dumę. Chcę uśmiechnąć się do swojego odbicia i swoich wrogów. Zatańczyć, latać, biec przez całą godzinę, włożyć do szkoły krótkie spodenki i rozbierać się w szatni przy koleżankach. Chcę być tak perfekcyjna, jak jeszcze nikt. Muszę pracować, muszę poczuć ból, bo jeśli nie czujemy bólu, nie czujemy życia.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Poniedziałek.

 A zatem będę szczęśliwa i smutna, wniebowzięta i zrozpaczona, bezpieczna i zlękniona, kochana i odrzucona, cierpliwa i rozdrażniona, spokojna i dzika, pełna i pusta... Wszystko to będę czuła. Wszystko będzie moje

Pięknie, pięknie tak nie dawać znaku życia przez tydzień. Z dietą.. ee.. pomińmy ten temat. Chwała, że zaczęłam ćwiczyć.
Ostatnio dni mijają mi na pisaniu z My Friend i czuję się z tym dobrze. Mówiąc "My Friend" mam na myśli tego z gitarą. Mam za sobą bardzo miły dzień. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu nie zrobiłam kreski na powiekach. Uznałam, że bez niej też jest okej.
W szkole miło i spokojnie. Starałam się nie zwracać uwagi na byłe friends. Sporo chłopców wróciło z krótszymi włosami po weekendzie. Chłopcy, nie róbcie tego! Dłuższe włosy są super. Na korytarzach zakwitła plaga nowiutkich vansów i conversów, a z moich upatrzonych już, bordowych za kostkę, przerzuciłam się na sama-nie-wiem-czego-chcę. Dostałam dwóję ze sprawdzianu z matmy(u nas dwa to dobra ocena, wiec yeah) i w miarę dobrze poszedł mi sprawdzian z PP, na który praktycznie się nie uczyłam.
Po czterech godzinach snu w nocy, mogę stwierdzić, że trzymam się nieźle. To przez to, że biegałam dzisiaj po szkole. Endorfiny i te rzeczy, lepsze niż mocna, czarna, niesłodzona. Nie mam za bardzo weny na pisanie, ani żadnych głębokich przemyśleń. Piszę tu po to, żeby powiedzieć że wszystko u mnie okej.
Jutro sprawdzian z historii i francuski (brrr) Enjoy!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Poniedziałek.

Tu pierwszy zginę, jeśli niebo się zawali. 


Poniedziałek poszedł mi dobrze. W miarę dobrze.
Wstałam, ogarnęłam się, zjadłam jabłko.
Pojechałam do szkoły, napisałam sprawdzian z matmy, wróciłam ze szkoły. Zjadłam naleśniki, pomarańczę i owsiankę. Poszłam spać, wstałam, wypiłam sok owocowo warzywny i wywęszyłam trochę słodyczy. Poćwiczyłam, zrobiłam trening ABS.

Dzisiaj chciałabym napisać o czymś, co  wczoraj bardzo mnie zabolało.
Bo mam teraz kolegę, wiecie i on generalnie interesuje się muzyką. Ma gitarę, whatever. I kiedy pisaliśmy powiedział, że powinnam przeczytać książkę o Gunsach, to będzemy mogli sensownie porozmawiać. Jak cios w serce. Okej, przyznaję bez bicia, jestem muzycznym ignorantem, mam słuch muzyczny na poziomie paprotki, nie znam się na muzyce za cholerę i jakoś nie za bardzo palę się do tego żeby to zmienić. Cóż, prawda jest taka, że teraz absolutnie każdy interesuje się muzyką. Oczywiście podziwiam wszystkich którzy śpiewają, albo grają na jakimś instrumencie (mi pewnie ciężko byłoby ogarnąć trójkąt). Chodzi mi po prostu o to, że wydaje mi sie, że mój kolega uważa, że jeśli nie jestem wielkim fanem muzyki (nieważne w jakiej postaci) to nie mam żadnych zainteresowań i ogólnie życia. Takie odniosłam wrażenie, po prostu.
I nie jest tak, że nie słucham muzyki :) Moja playlista składa się z mieszanki muzyki klasycznej, instrumentalnej,popularnej, rockowej i cholerawiejakiej i jest mi z tym dobrze. LOL i wkurzają mnie natchnione i głębokie nastolatki słuchające natchnionych starych zespołów. Tak na pokaz. Coby ludzie nie myśleli, że są fankami Justina, czy coś.
Eh, jak zwykle źle się wyraziłam i połowa czytelników źle mnie zrozumie :) Lubię muzykę, ale żeby to ona nadawała sens mojemu życiu.. to aż tak nie.
Czym się zatem interesuję? Dobre pytanie. Wszystkim i niczym. Może zacznijmy od tych oczywistych rzeczy.. zdrowym lajfstajlem :3, weganizmem, ćwiczeniami, bieganiem. Wiem co jeść, jak chce się nabrać masy mięśniowej, wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że zwierzątka na dużych fermach cierpią. Jak tylko zrobi się cieplej zacznę biegać. Poza tym.. gotowaniem. To w jakimś stopniu wiąże się z weganizmem, ale wiem na przykład jak upiec kaczkę czy zrobić babeczki. Były czasy, kiedy namiętnie oglądałam kanały kulinarne :3 Oczywiście zdrowym odżywianiem. Poza tym czytam, lubię antyutopie i te normalne, niefilozoficzne książki. Ostatnio faza na Szekspira. Przypadkowa poezja internetowa, moja wielka miłość. W niewielkim stopniu fotografia, bo generalnie uwielbiam uwieczniać chwile, a fakt faktem, że mam aparat tylko w telefonie, to już inna sprawa :) Rozwojem osobistym, zainteresowanych odsyłam tutaj: http://michalpasterski.pl/. Szczerze, to lubię też czytać o ufo i różnych dziwnych zjawiskach :3 Były czasy kiedy spędzałam całe dnie na tej stronie: http://www.paranormalium.pl/. Poza tym moda i uroda, tak całkiem mainstremowo. Regularnie odwiedzam te strony: http://www.alinarose.pl/http://www.anwen.pl/http://lookbook.nu/. Do tego Azją i tamtejszą kulturą, ale wiedzę na ten temat czerpię głównie z bloga i filmików Azjatyckiego Cukru :) (wiem, wiem, ignorantka ze mnie).
Zwykle jest tak, że przez parę dni mam na coś "fazę",a następnie emocje opadają i zajmuję się czymś innym. Chociaż, zawsze regularnie wracam do wszystkiego, co mnie interesuje. Nie myślcie sobie, że po prostu raz przeczytałam artykuł o UFO i od razu robię z siebie znawcę kosmosu :)
Wiele osób uważa, że jeśli ktoś ma aż tak wiele zainteresowań, to właściwie nie interesuje się niczym. Ja tak nie myślę. Nie chcę się ograniczać do jednej czy dwóch dziedzin, bo jest wiele więcej takich, które naprawdę mnie ciekawią i uważam że warto je zagłębiać. Może nie jestem wielkim znawcą każdej z nich, ale swoje wiem i podyskutować- podyskutuję.
Marzy mi się spotkanie osoby, z którą mogłabym pogadać o samorozwoju czy życiu z Singapurze, ale w kręgu moich zafascynowanych muzyką znajomych, jest to chyba niemożliwe. No cóż, nadzieja matką głupich :)
Ah, wybrałam już przedmioty, z których dodatkowo napiszę maturę- to geografia i WOS.
A jakie są Wasze zainteresowania? Macie jakieś nietypowe hobby? Jeśli tak, to piszcie :)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Czwartek

Świadomość wszystkich nas przemienia w tchórzy,
Rumiany odcień naszej stanowczości
Blaknie, pokryty bladą barwą myśli,
A przedsięwzięcia rozległe i ważkie
Z przyczyny owej w nurt wpadają kręty
I gubią imię czynów.


 Sytuacja mi się skomplikowała. Dość bardzo, a nawet bardziej.
 Od czego by tu zacząć.. Hm, może od czegoś prostego.         Od dzisiaj (sukces!) jestem na prawdziwej  diecie i czuję się z tym naprawdę super. Zjadłam tylko pomarańczę, jabłko i kawałek ciasta + podjadałam nasiona lnu po powrocie ze szkoły. Zrobiłam kilka ćwiczeń na ręce.
 Spałam tylko cztery godziny. Dzisiaj chciałabym położyć się wcześniej, ale znając życie, wyjdzie jak zwykle.
 O mojej sytuacji, może na pierwszy ogień moje friends. Cóż, jest tak, że żyjesz sobie z kimś w zgodzie i miłości, aż tu nagle, ten ktoś z dnia na dzień przestaje się do ciebie odzywać chujwieczemu. No szlag by człowieka trafił. Czy naprawdę wszystkie kobiety w moim otoczeniu muszą zachowywać się.. no jak kobiety? No i co, najpierw jedna, miesiąc potem druga i teraz w sumie nie wiem czy czekać na kolejne obrażone, czy co. Kurczę, no, to po prostu nie fair. Gdybym zabiła im obu ojców i zgwałciła psy(albo odwrotnie) to okej, mogłyby być złe, ale tak? Ale okej, zostawmy to. Jeśli ktoś nie chce się ze mną przyjaźnić, bo nagle stałam się niefajna, naprawdę, nie mam nic przeciwko. Ale nie to mnie boli, tylko fakt, że teraz inna moja przyjaciółka, która jest, no kurcze, synonimem wszelkiej zajebistości, uroku, dystansu do świata, zboczenia i samodzielnego myślenia jest teraz rozdarta między tamtą obrażoną a mną. Oh, nie, zaraz rozdarta to złe słowo. Ona.. No nie wiem, spędza z nią przerwy i w ogóle, a jak chcę się zbliżyć, to moja była przyjaciółka obrzuca mnie nienawistnym spojrzeniem. Jak tu żyć? Dzisiaj, na przykład, miałyśmy obie zwolnić się z wuefu i spędzić razem dwie godziny. Niestety, w szkole okazało się, że ta druga też ma zwolnienie i chyba wiadomo, kto dobrze się bawił, a kto siedział samotnie, patrząc na grające dzieci.
 Druga sprawa. Cóż, ostatnio zaprzyjaźniłam się z moim kolegą, jeszcze z gimnazjum. Piszemy sobie codziennie esemeski i widzimy się w pociągu. On zbiera się po koszu od mojej koleżanki, ale ostatnio znowu do niej pisze. Ja przekonuję go, żeby dał sobie spokój, a on nadal swoje. No ale nie ważne, chodzi o to, że on chyba.. ee.. pociąga mnie seksualnie. No cóż, nie żeby z nim być, czy coś, ale tak się przelizać, to w sumie czemu nie. Boje się że kiedyś na imprezie rzucę się na niego, albo powiem coś niewłaściwego i zniszczę naszą przyjaźń.
Tak, jest seksi, ma długie, kręcone włosy i gitarę elektryczną.
Paliłam trawkę w poniedziałek ^^ Własnie z nim. Jak na pierwszy raz.. cóż, całkiem okej. Chodziłam w kółko i gadałam od rzeczy. Może nie była to "pizda życia", ale zawsze jakieś nowe doświadczenie i zawsze jakiś pierwszy raz :)

Paula, dziękuję. Dzięki Twojemu komentarzowi ogarnęłam dupę i pierwszy raz od naprawdę długiego czasu nie zawaliłam.