poniedziałek, 31 grudnia 2012

Poniedziałek.




























Pora na podsumowanie!
Yeah. Może zacznę od aktualności. Wygrzebałam się dzisiaj z łóżka o 6:30.  Na śniadanie zjadłam trzy, małe kiszone ogórki i jajko na miękko. Do tego dwie zielone herbaty. Wczorajsza czekolada poszła w niepamięć. To aktualnie na tyle. Ah, nie. Zamówiłam buty do biegania, raz się żyję. Jest zbyt dobra pogoda, żeby tak po prostu siedzieć na tyłku.Jaram się tym bieganiem. Kocham biegać. Można się odstresować, posłuchać muzyki, dotlenić, same plusy. Noo i szkoda byłoby zmarnować tyle pieniędzy, na coś, czego nie będę używać. W sumie, cieszę się że kupiłam te buty. Wydają się dobrym pierwszym zakupem w tym roku. Zawsze lepiej kupić buty, niż czekoladę. A to że zostanie mi tylko parę złotych? Uzbiera się. Dostaję sporo kasy od rodziców, a w marcu i tak będą urodziny, więc pewnie znowu wpłynie jakaś gotówka (ad.1)

Okej, więc podsumujmy rok 2012. Co się działo? Spotkało mnie szczęście. Te kilka chwil takiego szczęścia, o jakim nie śmiałam nawet marzyć. Data 31.03.12 na zawsze pozostanie gdzieś w głębi mnie. Może z biegiem lat wyblaknie, ale wątpię żebym całkiem o niej zapomniała. Zawsze gdzieś tam będzie i zawsze będzie pulsować kiedy spotkam Pana S. lub znajdę się w którymś z "naszych" miejsc. Może i późniejsze wydarzenia trochę (żeby trochę!) wyprowadziły mnie z równowagi psychicznej i emocjonalnej, ale widać czas leczy rany. Teraz nie pamiętam już złych rzeczy. Czasem lepiej nie pamiętać.
Potem testy trzecich klas, koniec roku i wakacje. Przyjęcie do najlepszego liceum w mieście. Parę fajnych imprez.Usunięcie wszystkich wiadomości i numerów Pana S. Najgorsza wizyta u fryzjera EVER. Potem początek roku, poznanie najlepszej klasy, jaką kiedykolwiek miałam, mała znajomość z Panem F. i koniec roku. Cóż, ze względu na fakt "zbierania się" po Panu S. przez dobre 6 miesięcy, nie mogę stwierdzić że 2012 był dobrym rokiem. Przyniósł mi przede wszystkim rozczarowanie. Nie warto teraz zastanawiać się "Co by było gdyby". Ktoś mądry powiedział kiedyś, że przeszłość nie istnieje. To tylko nasze wspomnienia. Możemy je analizować, wyciągać z nich wnioski, ale nie możemy ich zmienić, wiec lepiej je zostawić.  Pozwólmy odejść wspomnieniom. Pora przewrócić kartkę, albo najlepiej- zacząć pisać nową książkę.

Co do moich postanowień na nowy rok.
Po pierwsze: biegać. Kilka razy w tygodniu znaleźć motywację, by podnieść tyłek z miejsca i chociaż to pół godziny spędzić na dworze. Popracować trochę nad sobą, nad swoją silną wolą i determinacją. Nie cofać się. Nigdy.
Po drugie, wiadomo, chudnąć. Znaleźć w sobie siłę, żeby nie zawalać. Żeby ćwiczyć i nie zastępować posiłków słodyczami.
Po trzecie: przejść na wegetarianizm, a potem na weganizm. Nowy rok zaczynam jako wegetarianka. Mięsko to kiedyś była żywa istota, która miała takie samo prawo do życia, jak Ty, czy ja.
Po czwarte: być silna. I fizycznie i psychicznie. Nie patrzeć do tyłu, nie rozpamiętywać. Dawać sobie radę.
Po piąte: żyć. Tylko raz jestem młoda, a za parę lat będę gdzieś na szczycie i nie będzie czasu, żeby szaleć, imprezować i zapominać o świecie. Teraz jest na to czas. Spać 8 godzin, jeść 5 posiłków dziennie, uczyć się w dzień, nie zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę. Spoważnieć, dać się lubić i dać się kochać. Nie odstraszać. Być ciszej.

Pięć to taka ładna cyfra, więc niechaj zostanie pięć postanowień.

Słowem zakończenia: teraz ubiorę się, posprzątam, zjem drugie śniadanie i zacznę się uczyć. Amen.

Z tego wszystkiego zapomniałam o moim "ad". Otóż. Kocham pieniądze. Dają mi szczęście i bezpieczeństwo. Chciałabym dużo ich zarabiać i móc je wydawać. Nie jestem materialistką. A może jestem? nie wiem. Po prostu często spotykam się z czymś takim jak ogólnospołeczny hejt względem ludzi lubiących pieniądze i do nich dążących. Wierzę, że mówiąc, że pieniądze są dla mnie jedną z ważniejszych rzeczy spotkało to by się z ogólną odrazą i "aaah!". Sami przyznacie, tak jest. Od dzieciństwa wciskają nam kit, że pieniądze w ogóle się nie liczą, że liczą się miłość, rodzina. Okej. Ale tak było 200lat temu. Teraz żyjemy w trochę innym świecie i żeby utrzymać rodzinę potrzebujemy pieniędzy. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale prawda jest taka, że miłością dzieci nie nakarmisz, nie zawieziesz do szkoły i nie kupisz im kurtki z Zary. No się nie da. I potem takie biedne dziecko jest wyśmiewane w szkole, bo jego starym nie chciało się zarabiać i teraz nie stać ich na ubranie dziecka.
Żeby nie było, nie wychowuję się w zamożnej rodzinie. Nie mam willi z basenem i I Pada. Nie jeżdżę na wakacje do Tunezji.  Ale nie pozwolę sobie wmówić, że pieniądze nie są ważne w życiu. Pieniądze dają możliwości. Pozwalają spełniać nam nasze marzenia. Wypełniają pustkę w życiu. Pieniądze dają nam wolność. A ja pond wszystko cenię sobie własnie wolność.

piątek, 28 grudnia 2012

Piątek.

Jestem Ikarem, który znalazł się zbyt blisko słońca i w rezultacie spłonął.


Muszę jakoś rozplanować ten wpis, bo  to co przed chwilą miałam było jakąś chaotyczną masakrą.

Święta.
Już po, ale temat chyba nadal aktualny. Także. Święta spędziłam w domu (dosłownie! do dzisiaj w ogóle nie wychodziłam na dwór). Nie ubierałam się, przez pierwsze dni spałam po 14 godzin dziennie i chodziłam z tłustymi włosami. Ogarnęłam się dopiero na Wigilię i od tego dnia jestem w miarę żywa. Ani razu nie byłam w kościele, co spotkało się z ogromną dezaprobatą  taty (największego katolika ever) i ogólnym zwyzywaniem od antychrystów. Nie żebym brała to do siebie, czy coś. Opinia rodziców to ostatnie co mnie interesuje. I od razu mówię, że to nie jakiś głupi wyraz buntu, czy czegoś, po prostu moi rodzice są dosyć.. trudni. Nie są z tych co wspierają, dają dobre rady i bez kłótni potrafią mnie gdzieś zawieźć. Nie, nie. Okej miało być o świętach, jest o rodzicach.. (no same (sami?) widzicie. )
Dieta.
A raczej jej brak. Nie specjalnie unikałam świątecznego jedzenia, słodyczy i sernika (love), ale nie uznaję tego za koniec świata. Chociaż nie jadłam znowu szczególnie dużo, tylko raczej bardzo nieregularnie i przeważnie wieczorem. Nie ćwiczyłam w ogóle. Na razie nie myślę o tym, jak odbiło się to na mojej wadze.
Nowy rok.
Hm. Więc niedługo nowy rok. Jak uroczo. Spędzam go z przyjaciółką, na trzeźwo. Nie lubię włóczyć się po imprezach, a już w ogóle po imprezach, na których kończę z głową w kiblu na pół nocy. Nigdy więcej.
Zastanawiam się, czy nie postanowić sobie, żeby nie pić przez cały 2013. Wytrzymuję już.. jakieś 3 miesiące bez alkoholu i pełne 4 bez takiego poważnego upicia się. W sumie, nie wiem.. w zasadzie to nie mam nic do picia, czy tam nawet do nadużycia alkoholu, ale wydaje mi się, że już chyba wyrosłam z tych typowych dla nastolatków dzikich imprez. Za niecałe trzy miesiące kończę 17 lat, powinnam w końcu zacząć zachowywać się jak dorosła osoba. Tak, to chyba nawet ważniejsze niż abstynencja- zachowywanie się, jak przystało na siedemnastolatkę, nie jak dziecko. Bo zaczynam się ostatnio łapać na tym, że zachowuję się jak głupi bachor, nie jak poważny człowiek. Szczerze, to Złotowłosy (znany również jako Pan F.) właśnie dlatego uznał mnie za zbyt dziwną jak dla niego - paplam to, co mi ślina na język przyniesie, nie myślę i zachowuję sie jak dziecko specjalnej troski. Gdyby nie to, teraz pewnie wybierałabym sukienkę na jego studniówkę.(ad.1)
Aktualności.
Kurw Kurczę, czwarta nad ranem. Jako dorosła osoba siedzę na stardoll i ubieram moją lalkę. Jeśli ktoś ma konto, lub chciałby ogarnąć mnie gdzieś indziej, niż na bloggerze mój nick to Superblack . Eh, nie wiem, po tym jak dzisiaj umyłam zęby, strasznie boli mnie język :< tak, jakbym się poparzyła.
Oho, syrena wyje. Ciekawe co się stało..
Najprawdopodobniej jutro pojadę do przyjaciółki i razem pojedziemy nosić na stoły na jakiejś imprezie. Fajnie. Przynajmniej będę miała jakieś zajęcie. Szczerze, nie lubię przez dłuższy czas siedzieć w domu i się opierda  obijać. Dwa-trzy dni okej, ale tydzień, to już naprawdę za dużo. W końcu ile można siedzieć w dresach, patrzeć się w komputer i jeść. Dlatego targa mną irracjonalny strach przed wakacjami. Jeśli do tego czasu schudnę (na pewno!) i moje wakacje będą wyglądały tak jak poprzednie, zrzucone kilogramy wrócą  z nawiązką. A tego nie chcemy. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, najlepiej wymagające pełnego skupienia i koncentracji. Nie wiem.. może zacznę pisać opowiadanie.. Tak, to byłoby dla mnie dobre zajęcie, tyle że niestety, przez dosyć długi czas niczego nie tworzyłam i moja kreatywność zdążyła się gdzieś ulotnić. Także bardzo wątpię w to, że cokolwiek, co napiszę będzie jakieś wybitne.
Znalazłam fajne buty do biegania. Tzn nie wiem czy są fajne, dobre, cokolwiek, po prostu mają szpanerską falkę na podeszwie i są różowe, a ja "szaleję" na punkcie różu.(ad.)2 Niestety, nie wiem, czy na razie je kupię, ponieważ zasoby mojego portfela pokryłyby koszt butów niemal "na styk", a szczerze mówiąc, te kilka dni przed świętami, kiedy nie miałam dosłownie grosza przy duszy były najstraszniejszą katorgą w moim życiu. Nie wiem, może tak już mam, że po prostu wariuję, kiedy nie mam żadnych oszczędności. Ta świadomość posiadania chociaż tych 50 dodatkowych złotych  "na czarną godzinę" działa na mnie naprawdę bardzo uspokajająco. Tak wiec poczekam parę tygodni i dopiero wtedy zamówię moje buciki :3 (Chociaż, szkoda zmarnować taką ładną pogodę, bo tej zimy naprawdę wiosna w pełni.)

Okej, teraz czas na moje tajemnicze "ad". Chyba zacznę robić tak, że jeśli będę chciała powiedzieć o czymś później, bo w danej chwili nie będzie to w ogóle związane z tematem, będę pisała adnotacje.
Tak więc:
Ad.1. W sumie, to Pan F. zaprosił mnie na studniówkę i na sylwestra. Po kolei. Jakieś 3 dni temu siedziałam sobie spokojnie i słuchałam muzyki, aż tu nagle sms od "Gówniarz". Wyjechał z pretensjami, że  nawet nie złożyłam mu życzeń, bla bla, no i doszło do tego, że zaprosił mnie najpierw na sylwestra, potem na studniówkę, a ja grzecznie odmówiłam. (EPIC WIN!). Teraz mogę umrzeć spokojnie, bo ktoś dorosły, zaprosił gdzieś takiego smarkacza, jak ja. Nie zgodziłam się z kilku przyczyn. Po pierwsze, jakoś nie mam nastroju na imprezy na których nikogo nie znam. Tak, nikogo, bo F. znam tylko z widzenia i sms'ów. Do tego dochodzi druga kwestia; otóż to, że duma nie pozwala mi iść na imprezę z kimś, kto uważa mnie za cyt.  wariatkę. Dobra, nie ukrywam, że F. nadal mi się podoba. Tzn z wyglądu. Nie ma co się z tym kryć, jak dla mnie jest naprawdę bardzo atrakcyjny (a ja lecę na wszystko co sie rusza i ma długie blond włosy). Ale jest gówniarzem, nudziarzem, chamem i idiotą bez zasad i honoru. I hipokrytą. Zjebanego charakteru pod blond włosami nie ukryjesz. Ave. (Ale i tak się jaram, że ktoś mnie zaprosił, może jednak nie jestem aż takim paszczurem ;3)
Ad.2. Ohohohohoh, róż. Mój róż. Znienawidzony przez niemal wszystkie dziewczyny w moim wieku, bo jest cukierkowy, plastikowy i soł barbie. A ja już jestem duża i uważam że róż jest bardzo ładny, uroczy i dziewczęcy. Tak, lubię różowe rzeczy. Różowy aparat, różowy telefon i różowe buty do biegania są fajne. Większości z Was (może i nas) słowo "różowy" kojarzy się z "ładnymi" opalonymi dziewczynami z tlenionymi lub czarnymi, spalonymi włosami, mocnym makijażem i tyłkiem na wierzchu. Takie własnie osoby krzywdzą ten słodki kolor, sprawiając, że na chwilę obecną ma on rzeszę antyfanów.
Czuję się, jakbym była ponad to, ponad moich znajomych dla których różowy jest zarezerwowany dla plastików i pedałów. Lubię różowy i jestem z tego dumna!

(Eh, potem napiszę jeszcze o moim podejrzeniu borderline i wątpliwościach co do nowego pokoju, teraz dochodzi już piąta i chyba naprawdę powinnam się położyć. Dziękuję Wam za miłe komentarze i za to że czytacie mojego bloga. Sama osobiście czytam sporo motylkowych blogów, tyle że nigdy albo nie mam weny, albo czasu, by zostawić jakiś komentarz. Może to się zmieni? Zobaczymy. <ziew> To tyle na dzis.. na tę uroczą noc. Branoc :3 )

sobota, 22 grudnia 2012

Piątek.

„A wie pan co jest najlepszego w złamanym sercu? (...) Tak naprawdę można je złamać tylko raz. Reszta to ledwie zadrapania”

Niby koniec świata, a taki fajny dzień! 
Nie pisałam wczoraj, bo po skończeniu pieczenia babeczek byłam wykończona i pierwsze co zrobiłam po powrocie z kuchni, to rzuciłam się na łóżko i poszłam spać. Wczoraj zjadłam: jabłko, trochę surowej masy babeczkowej i 2 gotowe babeczki, których bardzo żałowałam. W trakcie wuefów mieliśmy godzinę areobiku i godzinę na siłowni. Mimo, iż zmęczyłam się strasznie, to nie było tego po mnie widać. Nie byłam czerwona, ani nic. I to jest fajne. 
Dzisiaj natomiast zjadłam mandarynkę, babeczkę i bardzo małego pierożka z kapustą i z grzybami. Nie wiem, czy zjem coś jeszcze, ale na obiad będzie ryba i może skuszę się odrobinkę. Dopiero 14, a ja już czuję ssanie w żołądku, eh. 
Mieliśmy dzisiaj wigilię klasową i było naprawdę słodko. Dostałam cienie do powiek, błyszczyk, lakier do paznokci i dziennik. Bardzo to lubię, uroczy prezent.
__________
24:00
Laptop mi się zaciął i nie skończyłam notki. Tak więc przez resztę dni spałam i jadłam. Kawałek ryby, 3 mandarynki, miseczkę galaretki pomarańczowej, gorący kubek rosół i parę babeczek. Czuję się beznadziejnie. Mimo, że nie zjadłam wszystkiego na raz, okazuje się że niewiele mi trzeba, by czuć się przejedzoną. Po rybie galaretce i dwóch babeczkach, czułam że zaraz zwymiotuję. W sumie chciałabym potrafić wymiotować, bo w razie napadu do chyba najlepsza droga pozbycia się jedzenia.  Nie wiem, czuję nie poszłam dzisiaj do kibla i chociaż nie spróbowałam.. Może się boję? Zaczęłabym jeść. Nie, nie, nie mogę jeść, nie mogę być przeciętna i słaba.
Muszę być lepsza, najlepsza. Bardziej wydajna, bardziej pełna energii i mniej odstraszająca chłopaków moim cyt. " chorym poczuciem humoru". I chyba mniej dziwna, bo jestem za dziwna. I oto wracam do punktu wyjścia, w którym staram się być taka, jaką chcą żebym była inni. Nie wolno mi zachowywać się dziwnie, ani jak wariatka, ani jak osoba niespełna rozumu. Nie wolno i koniec, tak samo jak nie wolno mi jeść.
Dzisiaj na wadze 59.1kg. Ciekawa jestem, co zobaczę jutro. A może by ta zważyć się dopiero po świętach? I trzeba umówić się do fryzjera na początku roku, bo tak pisało w horoskopie, a horoskopy nie kłamią. I nauczyć się na poprawę z matmy, bo grozi mi 1.
Jak tylko będę chuda, kupię sobie rajstopy o takie:
To chyba tyle na dzisiaj. Słucham właśnie muzyki i piję wodę. Przed snem zrobię jeszcze porcję brzuszków, dawno nie robiłam. Nie wiem, czy nie posprzątać sobie jutro w pokoju. To byłby dobry pomysł, zobaczymy.
Branoc.

Aa, zapomniałabym, spotkałam dzisiaj pana S. Tak, tego który zniszczył mi psychikę. Kiedy przyszłam na peron on stał z moją przyjaciółką i kolegą. Podeszłam, rzuciłam się na przyjaciółkę narzekając na zimno, a potem poczęstowałam wszystkich babeczkami, ale on nie chciał, bo było mi zimno w ręce(?). Okej, nie ważne. W każdym razie nie rozpłakałam się i zachowywałam się tak, jakby nic nigdy między nami nie było. Okej, teraz to już koniec :)

czwartek, 20 grudnia 2012

Środa.

Wszyscy umrzemy!
Zostały nam już tylko 2 dni, a właściwie dzień do końca. Nie żebym sie przejmowała, czy też wierzyła w koniec świata, ale mam zamiar ze wszystkimi się pożegnać i zazwonić do ludzi, żeby był fun. To będzie słodkie. 
Nie jedłam dzisiaj za dużo, jednak wieczorem trochę mnie poniosło. Rano zjadłam pół jabłka, natomiast moja kolacja to było tzw" wszystko po trochu", bo w sumie nie miałam ochoty na nic konkretnego, ale uznałam, że wypada coś zjeść. Jutro chyba nie zjem nic. Taka przed-końco-światowa głodówka. Chcę też założyć do szkoły zielone soczewki i wmawiać wszystkim, że zwykłe mi się skończyły. W sumie nie wiem po co chcę to zrobić. Chyba po prostu lubię grać. Kłamanie w jakiś pokręcony sposób sprawia mi straszną frajdę. 
Siedziałam dzisiaj na przerwie z L, jej przyjaciółką M i chłopakiem L.-M. Trochę to pokręcone. Po prostu siedzieliśmy i gadaliśmy, grubas i trzy patyczaki. Chłopak L jest naprawdę słodki i z wyglądau i z charakteru. Nie żebym na niego leciała, czy coś. Po prostu z L. zachowują sie jak przyjaciele, a nie miziają i obnoszą swoją miłością. Widać, że M. nie siada z nami wbrew sobie, nie z przymusu. Chyba on i L. są moją ulubioną parą. Zdecydowanie. 
M, przyjaciółka L. też jest bardzo fajna i miła. Lubi koty. I jest niesamowicie, niesamowicie śliczna. Naprawdę, jak dziewczyna z okładki, tylko że jeszcze lepsza. Lubię spędzać czas z tą trójką, bo dają mi motywację, by być tacy jak oni. Nie tylko chudzi, ale też rozbawieni, naturalni i szczęśliwi. 
Mam dzisiaj straszna fazę na Lanę Del Rey. Jest świetna, chociaż wykreowana. Jest ideałem, do którego warto dążyć
Zauważyłam w sobie zmianę. Zaczęłam się inspirować innymi ludźmi. Po 16 latach zdałam sobie w końcu sprawę, że wcale nie jestem najlepsza. Doszłam do wniosku, że czasem inni robią coś lepiej i warto brać z nich przykład. Kiedyś nie byłam taka, wiedziałam że inni są lepsi, ale zupełnie to olewałam. Zaczęłam też bardziej być sobą. Nie wstydzę się mojego gustu. Lepiej się ubieram, wyglądanie dobrze sprawia mi radość. Bardziej przejmuję się tym, co sobą reprezentuję. Ostatnio zaczęłam też bardziej zauważać innych ludzi. Jakbym otworzyła się na świat, na innych. Nie żyję już tylko moimi poglądami i marzonkami, znalazłam też miejsce dla innych. To takie dziwne. Przez tyle lat w ogóle nie doceniałam inych, traktowałam ich jak element otoczenie, nic poza tym. Ładnie się zaczełam nawracać- dwa dni przed końcem świata :)



wtorek, 18 grudnia 2012

Wtorek.

Pandemonijny kac.

Nie, nie, nie kac w sensie że pije, tylko raczej książkowy kac. Taki przyjemny stan.
Skończyłam dzisiaj Pandemonium i chyba do końca dnia będę żyła tą książką. Naprawdę, genialna. Nie będę się rozpisywać na jej temat, jestem za bardzo podjarana zakończeniem, które wręcz wbiło mnie w fotel. Genialna. Teraz czekam na ostatnią część serii - Requiem, która nie ukazała się jeszcze w Polsce.
Dzień minął mi spokojnie, mimo dużego stresu rano. Obudziłam się o piątej i walczyłam z samą sobą, żeby wykrzesać z siebie trochę energii i pouczyć się na matmę. Bez skutecznie. Mam nadzieję, że sprawdzian, który dzisiaj pisałam ,zaliczę chociaż na 2. Oby tak było. Potem czekała mnie kartkówka z lektury na polskim (wszystko dobrze, yeah) i kartkówka z wosu (łatwizna) . Do tego wyszłam z zagrożenia z historii i mam to moje dwa :3 Jeszcze rok temu nie pomyślałabym, że 2 to dobry stopień, a teraz skaczę z radości. Nie ćwiczyłam, może trochę, nie pamiętam. O rana jestem na 1/4 jabłka i dwóch kawach w szkole. Obiadu nie jadłam, a na kolację składało się trochę samego makaronu i kawałek ryby ze wczoraj, z której cały tłuszcz zdołał już wyciec. Jest mi wybitnie zimno, ale chyba powinnam zacząć się o tego przyzwyczaić. Nie jest tak źle. Mam po prostu ochotę siedzieć pod trzema kołdrami. Nie użalam się nad sobą, po prostu mówię.
To zabawne, że F. mnie nie polubił. Mnie nie da się nie lubić. Nie wiem, czy już to pisałam, ale jest gejem. I smarkaczem. I gówniarzem. To niedojrzałe opowiadać o tym połowie szkoły, ale lubię to, wiec będę to robić.  Nie mam zamiaru zachowywać się niezgodnie z samą sobą. Na dniach muszę przemyśleć zorganizowanie się w nadchodzącym roku i ustalić listę noworocznych postanowień.
Nie mam za bardzo weny, żeby napisać coś twórczego i natchnionego. Chciałam się dzisaj wcześniej położyć, więc pouczę się, zrobię matmę i pójdę spać. Dobranoc :3

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wtorek.

All you need is love part 2.

Ta piosenka będzie mi mi krążyć w głowie przez jakiś czas, to pewne.
Wiecie, wygadanie się całej klasie o sprawie z F. naprawdę pomaga. Razem łatwiej jest dojść do wniosku, że skoro nie lubi MNIE, pewnie jest gejem. Najtrafniejszym określeniem, które dzisiaj na niego usłyszałam było "gówniarz". Bo taka jest prawda, ma 18 lat, a zachowuje się jak gówniarz. Nieważne. Względnie szybko mi przeszło. Unikałam do w szkole, jak widać niepotrzebnie, bo przed chwilą napisał mi, że właściwie nie wie kim jestem. Dzięki ci Latający Potworze Spaghetti! Teraz tylko muszę powiedzieć wszystkim wtajemniczonym, że ja to tak naprawdę nie ja. I wszystko będzie jak dawniej.
Nawet miły dzień. Muszę uczyć się jeszcze na kartkówkę z wosu i spr z matmy oraz przeczytać drugą połowę "Makbeta". W sumie lubię szkołę, można jej zarzucić wszystko, tylko nie to, że nie jest ekscytująca. Bo jest, ta adrenalina, te emocje. Od razu czuję się, jakbym spalała 10x więcej kalorii.
W końcu rozgryzłam automat do kawy! Yeah. Najpierw wrzucamy pieniążka, potem wybieramy ilość cukru a następnie klikamy "espresso". Teraz już zapamiętam. Tak więc dzisiaj pierwszy raz cieszyłam się smakiem pysznej, niesłodzonej i naprawdę mocnej kawy na przerwie. W sumie, teraz też mam ochotę na kawkę, bo muszę naprawdę posiedzieć trochę nad matmą. Wczoraj wieczorem zrobiłam 600 pół brzuszków, natomiast dzisiaj rano 200. Zjadłam 3/4 jabłka, kawałek smażonej ryby i trochę słodyczy, bo jeśli odstawię je od razu skończy się to napadem. Czuję, że mam kontrolę. Serce bije mi jak szalone, stopy i ręce są lodowate, a całe ciało roztrzęsione. Jestem skłonna tylko przygryzać wargi i przewracać oczami. Kocham ten stan, bardziej niż cokolwiek. Kocham tę pustkę w głowie i niemożność skupienia się na czymś konkretnym. Wiem, że to głupie, ale czuję się jak prawdziwy motylek. Taka urocza Anastazja ze słodkim uśmiechem i niewinnymi oczami dziecka, zamknięta w swojej bańce, we własnym małym świecie, do którego wpuszcza tylko abstrakcyne obrazki i piosenkę All you need is love...

Poniedziałek.

All you need is love...


Nie jest tak, że poznajemy ludzi, dajmy na to ludzi z imionami zapoczątkowanymi literą F. i oni nas lubią. To nie jest takie proste.
Jestem dziwna, nienormalna i mam chore poczucie humoru. Te słowa ranią. Zraniły mnie, naprawdę. Od dłuższego czasu nie czułam bólu więc oto i on. Jakby moje modlitwy o doświadczenie czegokolwiek nagle zostały wysłuchane.
To jest smutne. Ale tylko troszkę. Ktoś, kto podoba Ci się od początku szkoły, po dwóch dniach esemesowej znajomości mówi Ci takie niemiłe rzeczy. Ale to jest na swój sposób piękne, nieprawdaż? Ból i cierpienie zlewają się w jedną piękną całość, w agonię świateł, kontrastów i dziwnych, bardzo dziwnych uczuć, których trudno pozbyć się z wnętrza brzucha.
Ból jest nierozerwalnie związany z pięknem.. Ból to najwyższe poświęcenie. Ból przypomina nam o tym, że nadal jesteśmy żywi.
Ja też żyję. Świat się nie zawalił. Nic się nie stało po prostu kolejna osoba ma mnie za wariatkę. Ale czy to ważne? Czy zdanie innych naprawdę się dla mnie liczy? Przecież F. to nikt taki. To tylko mała jasna buźka z bardzo jasnymi włosami. Taka kuleczka normalności i spokoju. Nikt taki, nikt taki. Kto by sie nim przejmował? Na pewno nie ja. Pomyśli sobie coś- oh, co z tego. Istnieją większe tragedie, jak blak kalkulatora na chemii, czy wojny na świecie. To tylko jedna mała blond duszyczka, która nie może nic mi zrobić, tylko sobie pomyśleć.
Prawie cały śnieg stopniał. Mam ochotę zagrzebać się w łóżku i siedzieć tam do końca świata. Nie, nie mam ochoty. Muszę być dzielna i silna, inaczej obcy luzie zjedzą mnie żywcem. Muszę ładnie się pomalować i uczesać, napić się wody, schować śniadanie i z uśmiechem iść do szkoły. Nie mogę się przejmować, bo przejmowanie sie prowadzi do zguby i dziwnych uczuć siedzących w brzuchu, których za cholerę nie możemy się pozbyć. Nie mam zamiaru sie zgubić, już nigdy więcej. Nigdy, nigdy, nigdy nie zgubi mnie amor deliria nervosa. Nigdy.


niedziela, 9 grudnia 2012

Niedziela.

 Masz, na co zasłużyłaś. Sama siebie zabiłaś. tak, teraz mnie całuj i teraz płacz! Żądaj ode mnie pocałunków o łez... będę dla ciebie tylko trucizną i wyrokiem potępienia.



Najlepiej zakleiłabym cały ten wpis obrazkami i cytatami. Nic nie przychodzi mi do głowy. Kolejny dzień, takich jak miliard innych. Z łóżka wygrzebałam się dopiero o 14, zjadłam może mandarynkę i trochę musu jabłkowego, z mojej wczorajszej szarlotki, która w nawiasie mówiąc, nie wyszła zbyt dobrze. Potem poszłam się przejść, wróciłam, przeczytałam kawałek "wichrowych wzgórz", a od 18 do 21 siedziałam w salonie, bo wiadomo - różańcowa szopka i rozmowy z rodziną. Nie było źle, ponieważ mój ulubiony wujek cały czas opowiadał o różnych życiowych rzeczach i nikt nie śmiał mu przerywać.
Zjadłam dzisiaj  trochę czekolady, jeszcze jedną mandarynkę i kilka ptasich mleczek, ale generalnie jestem zadowolona z dzisiejszego bilansu. Nie powinnam jeść słodyczy, no ale nic na to nie poradzę, że lubię. Wypiłam 3 zielone herbaty i 1,5l wody.
Ja to w ogóle chciałabym się gdzieś przenieść. Zwykle zmiany otoczenia bardzo dobrze na mnie działają. Urok nowych miejsc sprawia, że potrafię wytrwać w postanowieniach. Mówiąc to, mam na myśli wycieczkę w góry jakieś pół roku temu, kiedy przez cały tydzień jadłam po, może, 50kcal, jeśli nie mniej. No, do tego oczywiście piesze wycieczki i dni spędzane wybitnie aktywnie. Zrzuciłam wtedy 10lbs i byłam z siebie bardzo dumna. Po powrocie do domu wróciłam do starych nawyków i poprzedni waga wróciła z nadwiązką.
Najprawdopodobniej na wiosnę przeprowadzam się do pokoju po dziadku. Jest większy niż mój, ale i tak mnie nie satysfakcjonuje. Co najważniejsze- okno jest od wschodu. Zawsze chciałam, żeby budziły mnie promienie słońca. Cieszę się też, że będzie w nim wystarczająco dużo miejsca na łóżko większe niż 90x200.

Poluję na:
Wichrowe wzgórza
Pandemonium
Motylki
Abarat
Dobrani
Do tej pory kupiłam sama 2 książki, Marinę C.R.Zafona, ponieważ kocham oraz Delirium L. Olivier, ponieważ czytałam o niej dobre recenzje. Pamiętam, że kiedyś bardzo chciałam być pisarką, ale brakuje mi wyobraźni. Nie umiem wczuć się w bohatera, nie potrafię stworzyć nikogo, bez nadania mu swoich cech. Najprawdopodobniej każda książka, którą bym napisała, stałby się moim pamiętnikiem. Boli mnie to, że nie potrafię wykreować jakiegoś nowego świata, nowych stworzeń, ani zwierząt. Tyle lat bezczynności, niemyślenia o niczym głębszym, zrobiły swoje. Gdzie się podziała moja dziecięca wyobraźnia? Muszę ją znaleźć i to szybko, bo umrę, nie zostawszy zapamiętania. A zegar tyka.

Muszę zacząć robić coś w końcu ze swoim życiem, bo nie będę żyła wiecznie.Tyle chciałabym jeszcze zobaczyć, przeżyć i tyle poczuć. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje dni przelatują mi przez palce. Nie potrafię wziąć nic z tego, co przynoszą mi kolejne lata mojego życia. Nie potrafię powiedzieć, co robiłam wczoraj, bo było to zbyt rutynowe i nudne, nie warte zapamiętania. Moje wspomnienia są takie puste. Mój umysł jest tak ograniczony. Człowiek ma wpływ tylko na jakąś małą część swojego mózgu. Co by się stało, gdyby mógł decydować o tym, czy jest głodny, czy nie, czy kocha, czy nie, czy jest szczęśliwy, czy wprost przeciwnie. Ja Wam powiem. Stałby się panem własnego życia.

Zastanawiam się, dlaczego ludzie zadają zawsze te same pytania. "Po co żyć, co jest po śmierci, czy istnieje jakaś wyższa siła". Jakby sami nie wiedzieli. To przecież dziecinnie proste. Wszyscy, gdzieś tam we wnętrzu siebie wiemy to, znamy odpowiedzi na nasze każde pytanie. Inni ludzie, czasy,kultura, wpływają na to, że zaczynamy zastanawiać się nad tym, co dobrze wiemy, co prowadzi do tego, że po kilku tysiącach lat, nadal nikt nie wie nic. Chyba to jest problemem ludzkości- zawsze robi z igły widły. Co wiedziałabym, gdybym była sama, pierwsza na świcie? Wiedziałabym to, co bym czuła i nic poza tym. Że po wiośnie, następuje lato, po nocy, dzień. Że wszystko się zmienia, ale w gruncie rzeczy pozostaje takie samo. Że liście spadające z drzew, odradzają się po zimie, a tymi starymi żywi się ziemia, która czerpie z nich siłę do życia. Jeśli rzeczywiście mamy duszę, rodzimy się ponownie. Nasze ciało zostaje na ziemi, a dusza wędruje dalej, by na wiosnę odrodzić się jako nowy, zielony liść. Wszystko co jest dookoła nas, jest odpowiedzą na nasze pytania. Możemy przez tysiące lat zastanawiać się nad sensem życia, ale nigdy go nie poznamy, jeśli będziemy patrzeć oczami i dotykać dłońmi. Ludzkie zmysły dają nam tylko względną wiedzę, o tym co widzialne i doświadczalne. Zastanawianie się, ludzkim mózgiem nie prowadzi do niczego. To tylko kolejny ze zmysłów. Jeśli rzeczywiście, jako ludzie mamy duszę, poznamy odpowiedzi na nasze pytania, kiedy będziemy tylko duszą. Ot, cała filozofia. Wydaje mi się że moi wielcy poprzednicy tylko marnowali czas, zastanawiając się nad sprawami duchowymi jako ludzie.

To co przed chwilą napisałam wydaje mi się prawdziwe. Przynajmniej teraz, dzisiaj o 11:17 w nocy.

 Śniłem, że mówię w innym języku,
 Śniłem, że noszę inną skórę,
 Śniłem, że byłem moją najmilszą,
 Śniłem, że mam tygrysa naturę.
 Śniłem, że Raj we mnie zamieszkał
 I gdy oddycham, ogród wschodzi przy mnie,
 Śniłem, że znam wszelkie Stworzenie,
 Śniłem, że znam Stwórcy imię.
 Śniłem - i był to sen najpiękniejszy-
 Że sen mój spełnił się pewnego dnia
 I zawsze żyć będziemy w radości, 
 Ty we mnie, a w Tobie - ja.

piątek, 7 grudnia 2012

Piątek.

Chyba nie ma szans,  żebym zachorowała na uczucia.

 Najbezpieczniejsza dla mnie jest obojętność, nicość. Tylko dzięki temu mogę sobie spokojnie egzystować, bez      
żadnych ekscesów, porywów serca i tym podobnych. To jest proste. Nie darzę nikogo uczuciem. Nawet rodziców, ani przyjaciół, nikogo. Najgorsze chyba to się do kogoś przywiązać. Jesteśmy wtedy zdani na drugą osobę, uzależnieni. Kiedy ta osoba odchodzi, z jakiegoś błahego powodu, w stylu, załóżmy, "zakazu dziewczyny", nie ukrywam, że to trochę boli. Resztki uczuć wpakowałam w moją "przyjaźń" z S., która zakończyła się niezbyt ciekawie jakieś 9 miesięcy temu. Pozbierałam się we wrześniu, może trochę wcześniej. Ale przez długi okres czasu nie przyjmowałam do wiadomości, że nie piszemy już nocami i nie mówimy sobie "cześć" na przerwach. W sumie, to mi wystarczało. Wybaczałam mu wszystko, nawet tę jego przeklętą D. Ale zawsze wydawało mi się że jesteśmy po prostu ubraniami z tej samej sieciówki, że niby jesteśmy całkiem różni, ale jednak mamy jakieś wspólne cechy, znane tylko nam i nigdy nie wypowiedziane głośno. Bo to nie istniało. Po między nim a mną były tylko słowa, które nigdy nic nie mówiły. Wszytko było puste, pozbawione logiki i sensu. Szczególnie ostatni dzień naszej przyjaźni, która nie istniała, tj. 31 marca br, kiedy to obściskiwaliśmy się na imprezie. W sumie, to nazywam to obściskiwaniem, bo nie chce mi się nikomu tłumaczyć tego, co my właściwie robiliśmy. Po prostu zachowywaliśmy się jak para, ale nie taka z dyskoteki, tylko raczej ..eh trudno to określić. Zostawmy to tak, że po tym hm.. incydencie jego dziewczyna kazała mu zerwać znajomość ze mną. W moich wspomnieniach wygląda to bardziej dramatycznie, ale moje wspomnienia, nie mają prawa istnieć. To trochę zawiłe.
No nic, parę godzin temu umarł dziadek i teraz wszyscy w domu są smutni i wredni dla mnie, bo chciałam iść na koncert. Jestem taka nietaktowna, o jeju. Ludzie rodzą się i umierają, dorośli w moim domu chyba powinni to rozumieć. A przynajmniej się ogarnąć. Strata boli, ale czyni nas silniejszymi.
Okej, teraz czas na mój drugi świat.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Omg, omg omg, Złotowłosy nie nie jest w związku i szuka dziewczyny na studniówkę! Moja koleżanka mnie dzisiaj o tym poinformowała. Tak bardzo się jaram! Jutro pojadę do galerii i kupię najpiękniejszą sukienkę świata, a on się we mnie zakocha, po tym jak już mnie zaprosi, a wcześniej pozna. To będzie słodkie. Lubię Złotowłosego bo ma fajne włosy i czasem na mnie patrzy, co ewidentnie oznacza miłość! Nawet nie jem, żeby lepiej wyglądać w sukience.

Bilansz:
rano: czerwona herbata, trochę kakao od koleżanki
po południu: trochę frytek ok 1/4 serka wiejskiego.

Niezdrowo!
Dzisiaj widzę na wadze 60,0 kg.

czwartek, 6 grudnia 2012

Czwartek.

Oto spis rzeczy, które budzą lęk:
Zęby rekina, oręża szczęk,
Psy wojny, które szarpią nas kłami,
Głos tego, który odszedł przed nami.
Ale najgorszy zegar, co w nas tkwi
I odmierza nasze policzone dni. 

Mam ochotę napisać wszystko.

Kiedy to ostatnio pisałam? Hm.
W środę zjadłam tylko jabłko. Dzisiaj pół serka wiejskiego. Do tego wypiłam kawę.
Dostałam po-ma-rań-czo-wy sweter. Mama upiera się, że to przygaszony róż, ale ja wiem swoje. To ewidentny pomarańcz, morela, zwał jak zwał. Nie lubię pomarańczowego. Pofarbowałam dzisiaj włosy na kolor, który z założenia miał być imbirem, a jest średnim brązem. Musiałam sięgnąć po farbę, bo byłam praktycznie ruda. Dobra, może nie całkiem, ale irytował mnie ten rudy połysk.
Mam wystawione zagrożenia z biologii i historii. Z biologii wyciągnę na dwa, z historii na 3 o ile napiszę wtorkowy sprawdzian na 5. Uroki liceum.
Ale poza genialnym systemem oceniania moja szkoła ma też inne plusy. A właściwie jeden plus: Pan F. Którego zwykłam nazywać złotowłosym :3 Jest słodki, a ja postanowiłam się w nim zakochać, żeby było śmiesznie i bardziej dramatycznie. Ma takie śliczne, długie, jasne włosy.Chodzi do trzeciej klasy. Jest wysoki i bardzo chudy. No, więc Złotowłosy mówił kiedyś że taka jedna L. (przyjaciółka koleżanki)  jest niezła. To ich wspólny kolega napisał mu  "L jest jedną z najlepszych dup w szkole" a on na to właśnie, że jest niezła. W moim mniemaniu to ewidentnie miłość, więc sytuacja jest tka, że on kocha ją, a nie mnie. Ona jest ładna i chuda. Niestety osobiście ze Złotowłosym jeszcze się nie znamy i w sumie nie spieszno mi do tego. L. proponował, że nas zapozna, albo da mi jego numer (lub mój jemu) i jakoś się poznamy. Ale ja nie chcę!Wole żyć w moim własnym wyimaginowanym świecie, w którym ja zmieniam się z L. i on się we mnie zakochuje. Isn't it lovely? Okej, więc postanowiłam zacząć wyglądać jak L. Przefarbowałam włosy na kolor podobny do jej i zacznę robić grubą kreskę na górnej powiece, jak ona. W sumie, aż tak bardzo się nie różnimy. Obie jesteśmy baranami i mamy brązowe oczy. Pozostaje jeszcze kwestia tego, że ja mam <prawie> idealnie proste zęby, a ona jest 20 kilo lżejsza. Będę tak idealna jak L. Dlatego też od dwóch dni prawie nie jem. Waga w końcu ruszyła. Jest 60,5 kg. Coraz bliżej piątki z przodu! Jaram się! Jeśli jutro rano zobaczę z przodu magiczne pięć, wszystko się zmieni, zobaczycie.  

wtorek, 4 grudnia 2012

Poniedziałek.

Czarownico, zrób to dla mnie;
Znajdź mi księżyc,
co utkany jest z tęsknoty
i tajemnic.
Pokrój go na cienkie plastry
potem zawieś
nad domem mej ukochanej,
żeby dzisiejszej nocy
zobaczyła go na niebie.
I niech wtedy westchnie do mnie,
jak ja wzdycham do niej
nawet bez księżyca.



Jaram się grafikami ze spadającym śniegiem. 
Niepotrzebnie było wczoraj tak się stresować. W nocy spałam tylko dwie godziny. W sumie, położyłam się o drugiej, a o czwartej miałam zamiar wstać i dalej się uczyć. Wyszło tak, że usnęłam dopiero o czwartej. No nic, Dzisiaj w szkole nie było źle. Wesoło gadałam z koleżankami na przerwach, sprawdzian z geografii też nie był najgorszy. Gdybym miała inną nauczycielkę, dostałabym pięć, le zrobiłam prę głupich błędów, więc pewnie dostanę dwa. Nie czuję się z tym dobrze. 
Widziałam dzisiaj w szkole mojego ehm "chłopaka". Jeju, jaki on jest śliczny *.* Ma taką słodką aureolkę bardzo jasnych falowanych włosów :3 Słoodziak. W ogóle, było dzisiaj dużo śmiechu. Już czwarty, muszę dzisiaj kupić bilet miesięczny na pociąg.
Po lekcjach włóczyłam się po mieście z moimi koleżankami, byłyśmy w drogerii, kupiłam sobie mój najulubieńszy perfum playboy "lovely", który kocham nad życie. Ogólnie, mam dzisiaj dobry humor. 
Mój bilans pozostawia niestety wiele do życzenia ale pocieszam się tym, że nie zjadłam dzisiaj nic niewartościowego. 
śniadanie: pół bułki z margaryną i miodem, jabłko(100), wafelek śniadaniowy(160)'
II śniadanie: jabłko
obiad: pół talerza zupy kapuścianej
kolacja: bułka z margaryną i miodem i gorący kubek(50)

Ja wiem, pieczywo, margaryna i miód. Nie powinnam jeść takich rzeczy, wiem. Ćwiczyłam rano, mam zamiar poćwiczyć też, zanim pójdę spać. Pójdę wypić kubek drożdży, powtórzę historię i biologię a potem wesoło udam się do łóżka. Chociaż spałam dzisiaj 4 godziny w dzień, już czuję zmęczenie. To ta zima? 
Przepraszam, jeśli niektóre słowa zwierają jakieś literówki, no ale <laptop taty>. Niestety, wygląda na to, że z mojego już w ogóle nie da się korzystać. Bywa i tak. 
Mama kupiła mi rękawiczki w dobrym rozmiarze. Takie malutkie i ciepłe. Łapki nie będą mi już marzła. W ogóle, miałam dzisiaj na sobie milion warstw: podkoszulek, bluzkę, sweter i na to ciepła bluza z kurtką. Na nogach dwie pary skarpetek. Zima wcale nie jest zła, wystarczy się ciepło ubrać. Całe szczęście mamy w szkole taką instytucję jak szafki, więc mogę pozbyć się połowy ciuchów, kiedy już jestem w szkole. 

Antoine de Saint-Exupéry — Mały Książę
Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić.




niedziela, 2 grudnia 2012

Niedziela.

Dlaczego do jasnej cholery nikt mi nie chce podać tych głupich lekcji? Co ja takiego zrobiłam? Naprawdę, mam zrobić całe ćwiczenia i zadania z każdego przedmiotu, żeby mieć pewność, że mam wszystkie zadania? Gorzej, jeśli nauczyciele zadawali coś pisemnie.
Tak, bo bardzo trudne jest ruszenie dupy, ogarniecie książek i podanie mi głupich lekcji. Pewnie duma i honor moich "Przyjaciół" bardzo by na tym ucierpiała. Dlaczego wszyscy mnie olewają? Przecież jestem miła, pożyczam pieniądze i wcale nie sram się żeby ktoś mi oddawał, interesuję się sprawami innych, nie mówię nikomu niemiłych rzeczy, jeśli ktoś mnie o coś prosi, to to robię. Czy naprawdę zasługuję na to, żeby płakać teraz tylko dlatego, że nie mam lekcji? I żeby jak zwykle od rana każdy na mnie krzyczał, bo jestem nieukiem i leniem? Jestem grzeczna.
Pozbyłam się moich zaoszczędzonych(z założenia na fryzjera) 90 zł, na oddanie ojcu za podkładkę do laptopa i książkę. Może nie zostałam wychowana na uczciwą, ale jestem uczciwa, mimo wszystko. Tylko niech moi <przymiotnik> rodzice nie myślą, że to dzięki nim jestem teraz taka miła i grzeczna. Kupiłam książkę, którą chciałam na mikołajki, bo w końcu też mam prawo się cieszyć. Szkoda, że dl moich rodziców to wyrzucanie pieniędzy. No nic, laptop pewnie za chwilę się zatnie a ja rzucę nim o ścianę grzecznie go wyłączę. Szkoda że musiałam usunąć wcześnie wszystkie pliki z komputera, bo miałam naprawdę dużo fajnych zdjęć i obrazków. Żałuję teraz, bo to i tak nic nie dało. Kochane obrazki i zdjęcia, pewnie teraz jesteście w innym wymiarze, ale wiedzcie że nigdy o was nie zapomnę.

sobota, 1 grudnia 2012

Sobota.

Podsumowując.
Wróciłam do mojego komputera. To, że się zacina jest "winą systemu". Okej, nie ma sprawy. Jakoś przeżyję.
Negatywy na dziś:
- Po 4 miesiącach blogowania mogę spokojnie stwierdzić iż jak na razie nie schudłam NIC. Jedno wielkie zero. Co z tego, że w tygodniu jadam mało, jak zawsze nadrabiam to w weekend.
- Mój dzisiejszy bilans.
-Nie liczę kalorii, chyba że sporadycznie. Nie zastanawiam się nad kalorycznością zjadanej przeze mnie akurat potrawy.Ewentualnie sprawdzam na oko i zaraz zapominam.
-Powinnam oddać oddałam ojcu 60zł za to że łaskawie kupił mi podkładkę do laptopa, który jak się zacinał, tak się zacina.
-Kamerka w laptopie jest zepsuta i nie mogę sobie robić słit fotek.
-Na mikołajki matka chce mi kupić bezgustowną koszulę nocną, której nigdy nie założę, ale za cholerę nie chce mi kupić książki, z której bardziej bym się cieszyła.
-Przesiadłam się na komputer taty. NIENAWIDZĘ go, bo ma chujową klawiaturę.
-Boję się szkoły. Nikomu nie chce się podawać mi lekcji, a rodzice krzyczą na mnie, że nie mam jeszcze lekcji.
-W poniedziałek szkoła, tak bardzo, bardzo się boję.
-Chociaż mam tylko kilka jedynek według rodziców mam same jedynki i powinnam przenieść się do zawodówki.
-Zdaniem mojego taty w zawodówce jest taki sam materiał, jak u nas, tyle że my mamy rozszerzony.
-boję się szkoły.

Dzisiaj pierwszy grudnia, w dzień nawet padał śnieg. Super, zima jest fajna. Jest ładnie i biało. Upiekłyśmy z babcią sernik. Przez cały dzień nie zrobiłam praktycznie nic. Ułożyłam kosmetyki i ciuchy, ale poza tym, burdel jaki był, taki jest.