wtorek, 19 lutego 2013

Wtorek.

Jeżeli dadzą ci papier w linie, pisz w poprzek.

Milion lat temu, kiedy ostatnio tutaj pisałam, było dobrze. 
Teraz jest.. teraz też jest w sumie dobrze. Pomijając fakt, że podłoga w moim pokoju jest zawalona śmieciami. Nie mogłam znaleźć miotły. Trudno. Mama przyjdzie z pracy, to pozamiata. 
W zeszłym tygodniu niestety nie dałam rady napisać ani jednego posta. Cały tydzień miałam zawalony nauką. Przejebane. Ten tydzień będzie podobny, tyle że odpuściłam sobie pierwsze dwa dni. Jestem chora, a chusteczki są wszędzie. Jutro muszę wrócić do szkoły. Tak bardzo nie chcę. Chcę, lubię szkołę. Trzeba się uczyć i spać po 4 godziny dziennie, ale jest fajnie. Tyle zabawy.
W sumie, od poniedziałku do piątku jadłam skromnie i nawet trochę ćwiczyłam. W weekend jak zwykle żywiłam się słodyczami i frytkami. To już chyba taka moja tradycja - głodować przez cały tydzień, kiedy mam masę stresu, nauki i zajęć, a jeść w dni wolne, kiedy mogę leżeć na dupie i nie nie robić. To takie dołujące. Poza tym, nie robię zupełnie nic, żeby to zmienić. Muszę zacząć organizować sobie weekendy. Najwyższy czas. Jeśli tak dalej pójdzie, będę wyglądała jak wieloryb. Już wyglądam. Czuję jak tłuszcz wędruje sobie po moim wnętrzu i nawilża skórę. 
Właśnie skończyłam malować paznokcie na szaloną cytrynę. Zwykle nie noszę takich odblaskowych kolorów. Ale któż nie kocha zmian?
Ja kocham, dlatego czym prędzej muszę zmienić moje nawyki żywieniowe i zacząć jeść jak przystało na osobę, która się odchudza. Chudość to klucz do szczęścia. Szczupłe dziewczyny jedzą słodycze na przerwach, mają chłopaków i noszą dopasowane ciuchy. Szczupłe dziewczyny nie muszą udawać, że są szczupłe, chowając się pod dużymi ciuchami. Szczupłe dziewczyny są szczupłe w stroju kąpielowym. Wychodzą na słońce, są szczęśliwe i nie muszą się martwić zmarszczkami powstającymi wskutek działania promieni UV. Żyją.

Ten post jest wybitnie bez sensu. Anastazjo, ogarnij.

sobota, 9 lutego 2013

Sobota.


Miłość może uczynić Cię najszczęśliwszą osobą na Ziemi; sprawić, że z niecierpliwością będziesz wyczekiwać kolejnego dnia.
Jednak potrafi też wycisnąć łzy bólu; strącić Cię na dno rozpaczy. 
Zabija Cię zarówno wtedy, gdy Cię spotka, jak i wtedy, kiedy Cię omija.

Dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej. Cieszę się, że moja złość tak szybko przeszła.
W weekend mam tak, że lubię więcej zjeść. Tak więc dzisiejszy bilans jest trochę bardziej treściwy niż zwykle.
Śniadanie: trzy wafle ryżowe wieloziarniste + dwie łyżeczki dżemu truskawkowego.
Obiad: dwa ziemniaki, starta marchew,surówka z kiszonej kapusty i ok. dwie łyżki buraczków + oliwa z oliwek, na deser pomarańcza
Podwieczorek: owsianka na wodzie + banan + sok z dwóch małych jabłek i dwóch marchewek + kilka łyżeczek siemienia lnianego (swoją drogą jedzone prosto z woreczka smakuje trochę jak orzechy). Nie wiem czy zjem coś jeszcze. Chętnie zjadłabym ryż z sosem pomidorowym. Cóż, zobaczymy. Ćwiczyłam wczoraj. Muszę  wygospodarować sobie jakąś godzinę dziennie na ćwiczenia, bo zwariuję.
Nie mam dzisiaj żadnych głębszych przemyśleń. Prześladuje mnie opowiadanie które muszę napisać koleżance. Temat to "historia współczesnego Makbeta". Zupełnie nie wiem o czym mogłoby ono być. Macie jakieś pomysły? Powinnam ogarnąć w pokoju i odrobić lekcje na poniedziałek. Zacząć "Dziady".
Pewnie nie chce Wam się czytać o przebiegu mojego nudnego dnia. Opowiem Wam coś ciekawego. Ostatnio zaczęłam prowadzić zeszyt, w którym zapisuję moje wyobrażenie kolejnego dnia. Zapisuję jutrzejszą datę i po kolei opisuję wszystkie wydarzenia, które mogłyby mieć miejsce. To bezsensowne, bo zwykle i tak wszystko dzieje się zupełnie na odwrót, ale samo pisanie jest dość inspirujące, dlatego myślę, że warto. Nie mam pojęcia jak wpadłam na ten pomysł.
Hm, może napiszę jeszcze o mojej nowej "wielkiej miłości" i trochę o starej. Stara "miłość", Pan F, zaczął pokazywać się na przerwach z "dziewczyną". Gadają sobie. Na początku trochę się o to wkurzałam, ale teraz... cóż. Skoro F. jest idiotą i dogaduje się z jakąś laską, oznacza to, że ta laska też jest idiotką. Ave. Do tego ma połowę włosów czarnych i połowę tlenionych. Nie żebym była wredna, czy coś, ale: MWAHAHAHAHHA.
Moja nowa sympatia to Pan Ł. Tak, Łukasz, ma na imię Łukasz. Okej, więc Pan Ł. chodzi na mat-fiza, jest ode mnie starszy o rok. Zodiakalny wodnik, urodzony 26 stycznia,  numerologiczna szóstka, ma dwa lata starszego brata. Lubi jeździć na łyżwach, miał dużą imprezę osiemnastkową, ma słabą głowę, wyznaje ludziom miłość po alkoholu, nie ma dziewczyny. Boi się zagadać do osoby, która mu się podoba, jest zabawny, sympatyczny, ma oryginalne poglądy, jest lubiany i dziwny. Wiem to wszystko, mimo tego że on nie wie o moim istnieniu. Na dyskotece tańczył z jakąś laską, dobrze że nie poszłam. Poza tym podpierał ściany razem ze swoimi kolegami. Ah, własnie, cały czas chodzi ze swoim stadem. Dzisiaj rano dowiedziałam się że tamta dziewczyna tańczyła z każdym. Właśnie dotarło do mnie, jaka ze mnie idiotka. Zakochuję się, a kiedy ktoś pyta mnie czy chcę, żeby poznał mnie i mój obiekt westchnień, stanowczo odmawiam. Czego ja się, kurczę, boję. Przestałam się zachowywać jak baran, a zaczęłam jak ciota.

piątek, 8 lutego 2013

Piątek.

Jak tu nie być pesymistką?

Moi genialni rodzice uznali, że jednak nie zawiozą mnie na dyskotekę, bo jestem głupia, gruba, brzydka, nie powinnam nigdy się urodzić, szkoda, że za ich czasów nie było prezerwatyw, bo teraz przynajmniej nie mieliby problemu, jestem skończoną egoistką i się wywyższam, nie mam przyjaciół nie zasługuję na to żeby raz na pół roku iść na głupią szkolną dyskotekę bo to ogromny wydatek i straszny dyskomfort(bo przecież trzeba się wyspać!) są tacy zapracowani, powinnam im trochę pomóc, jestem niewdzięcznym nic nieznaczącym bachorem, który powinien się cieszyć że w ogóle ma gdzie mieszkać i co jeść. Bo ich hobby to obiecywanie czegoś, a potem odwoływanie. Mam ochotę coś rozwalić albo się pociąć, ale wiem, że wtedy byłoby jeszcze gorzej.
To nie fair. Nastawiłam się już psychicznie, że tam będę. Wszystkie dziewczyny zastanawiają się teraz pewnie, co ubrać i jak się pomalować, tylko ja nie mam tego problemu. Bo nie idę.
Ale to może znak, że nie powinnam tam iść. Jeszcze zobaczę coś, co mnie zrani. Albo w szkołę walnie meteor i wszyscy umrzemy. Takie rzeczy się zdarzają.
Od kilku miesięcy prześladuje mnie jakaś zła passa, co do wyjść gdziekolwiek. Zawsze coś. Zakupy nie, bo chora, przyjaciele nie, bo brak czasu i imprezy nie, bo rodzice. Jakby spędzenie weekendu poza domem było zarezerwowane tylko dla chudych i ładnych. Cóż. Muszę pogodzić się z faktem, że dopóki nie będę szczupła nie mam co liczyć na żadne wyjścia. Po co psuć ludziom humor swoją tuszą i niezdarnością? Założę się że gdybym nie musiała chodzić do szkoły, moje życie polegałoby na bezmyślnym dryfowaniu między łóżkiem, a komputerem. Zawsze gdy chciałabym wynurzyć nos z pokoju, świat zaczynałby się walić. To pewne. Nie zasługuję na życie. Mam się uczyć, jeść i spać.

Do tej pory zjadłam tylko jabłko. Jakoś nie mam ochoty żeby jeść, chociaż ssący ból w żołądku daje mi się we znaki. Ale to dobry rodzaj bólu, a poza tym- cierpienie uszlachetnia.

czwartek, 7 lutego 2013

Czwartek.

Mam tyle do zrobienia. Zabijcie mnie.

Sprawdzian z polskiego, nauka na chemię, dramat(!) dla koleżanki, języki obce.
Kiedyś pisanie szło mi dobrze. Bardzo dobrze, bardzo, nie wiem, lekko. Teraz nic. Zero rymów, nawet brak tematu. Mam zamiar siedzieć do nocy i czekać na wenę. Weno, przybywaj!
Przez ostatnie kilka dni nie miałam czasu, żeby wchodzić na bloga. Jestem strasznie zawalona szkołą i tym, co na siebie wzięłam. Przyznam też szczerze, że w ogóle nie ćwiczyłam, ale za to pilnowałam diety.
Dzisiejszy bilans:
Śniadanie: -
Obiad: pomarańcza, kiwi, wafel ryżowy
podwieczorek: 3 wafle ryżowe, pomarańcza, 2x kiwi
Kolacja: porcja makaronu (ok 200kcal)

W Poznaniu niestety nie dałam rady kupić tofu. Na pocieszenie wzięłam ciemny ryż. Nawet go jeszcze nie próbowałam, a miałam to zrobić dzisiaj. Jutro też odpada, ze względu na dyskotekę, na którą nie wiem czy iść. Rodzice powiedzieli, że mnie zawiozą, ale boję się, że skończy się tak jak zwykle- czyli rozczarowaniem. Temat to college party. Naprawdę, mocno się waham. Z jednej strony, mogłabym spędzić czas z przyjaciółmi.. z resztą, zawiadomiłam już wszystkich, że idę. Ale jest jeszcze ta mroczna strona, w której to wychodzę na idiotkę i grubaskę bo nie tańczę, nie wyglądam, nie ubiorę się, nie będę się dobrze bawić bo nie lubię imprez z których wychodzę rozczarowana. Wszyscy wiemy, że pójdę tam z głupią nadzieją, że znajdzie mnie książę i odjedziemy na białym rumaku, a wyjdzie jak zwykle.

Siedemnasty stycznia 2012, pamiętam jak wczoraj.

Cicho, nic nie pamiętam. Przeszłość nie istnieje.
Oh, okej, kończę, mam tyle pracy.

Boję się żyć.

niedziela, 3 lutego 2013

Niedziela.

"Księżniczko! Jesteś arystokratką. Pamiętaj...musisz być lekka i zwiewna, by temu rycerzowi, który uwolni Cię z wieży, nie załamały się ręce...albo nie padła kobyła."

 Czwartek: 1000 brzuszków, 40 damskich pompek, 100 przysiadów.
Piątek: 200 brzuszków.
Sobota:Nic
Niedziela: jeszcze nic.
Chyba muszę na nowo zdefiniować moje cele. Cel pierwszy: do końca maja ważyć 45 kilogramów. Wówczas albo stopniowo będę zwiększać kaloryczność posiłków, aż dojdę do około 1500 kcal na dzień, lub będę odchudzać się dalej, do co najwyżej 41 kilo. Cel drugi: lepiej zorganizować sobie czas, systematyczniej się uczyć i codziennie sprzątać w pokoju. Porządek jest definicją kontroli. Poprawić oceny, osiągnąć średnią powyżej 3,5 na drugie półrocze. Cel trzeci: przestać marszczyć się bez potrzeby, bo od marszczenia ryjka robią się zmarszczki, a ja chyba nie chcę mieć zmarszczek, prawda?
 Na jutro: projekt na wok, na wtorek sprawdzian z historii. Właśnie skończyłam sprzątać pokój i teraz powoli popijam sobie zieloną herbatę. Bilans z dzisiaj: trochę makaronu, koktajl/mus bananowo-pomarańczowo-jabłkowy i trzy cukierki. Lepiej nie będę zamieszczała na blogu tego co zjadłam wczoraj, bo  mogłabym Was kochane za bardzo zgorszyć. Powiem jedno: dobrze nie było. Chyba też dodam taki boczny pasek z każdym dniem lutego i będę tam zaznaczała jak mi poszło. Z trzydniowej głodówki zrobiła się jednodniowa- piątkowa. Głodować mam jeszcze zamiar w czwartek- umówiłyśmy się tak z koleżanką. W sumie to mogłabym nic nie jeść też we wtorek- nie będę musiała się uczyć, bo w środę jedziemy z klasą do Poznania na wykłady. Jeszcze zobaczę. Nie planuję już nic nie jeść do końca dnia, na śniadanie zjeść mus z tego, co będzie w kuchni, na obiad wafle ryżowe lub miseczkę zupy, jeśli będzie jakaś przyzwoita i bezmięsna.
 Przestałam liczyć kalorie. Sam fakt, że jestem weganką, mocno ograniczył mój jadłospis( wcześniej pozwalałam sobie np. na serek wiejski), dlatego chyba nie ma sensu kierować się w wyborze produktów wartością energetyczną. Na dniach postaram się uzupełnić moje zapasy o marchew, a kiedy będę w Poznaniu powęszę za serkiem tofu (jeśli któraś z Was jest z Poznania, to bardzo proszę o informację, czy i gdzie w okolicach starówki mogłabym znaleźć ten serek). Mam zamiar zacząć brać olej z wiesołka w kapsułkach.
 Cieszę się że nikt w domu nie zmusza mnie do jedzenia. Mam totalny luz, jeśli czegoś nie chcę jeść- nie muszę. Mama ograniczyła przynoszenie do domu słodyczy i tego, czego nie chcę. Dostaję codziennie dużo kasy, bo sama kupuję sobie jedzenie. Nierzadko można mnie zobaczyć na peronie z dwoma kilogramami marchwi i bananem na twarzy. Mam ostatnio więcej energii, nie tylko fizycznej, ale też psychicznej. Czuję się zdecydowanie lepiej. I tego mam zamiar się trzymać.

piątek, 1 lutego 2013

Czwartek.


Tak dużo zrobiłem
Wierz mi naprawdę,
By odnaleźć siebie,
By odnaleźć prawdę.
Wszystko już wiem,
Aż wstyd się przyznać
Rzucić się w przepaść
Jest prościej niż ją wyznać.


Nie powinnam była tyle jeść. Czuję się przepełniona. Potrzebne mi jeszcze było to pół banana na noc, nie? Przecież bez tego nie dałabym sobie rady.
Jestem beznadziejna. Zaplanowałam sobie wczoraj co dokładnie zjem, ale rano niestety wszystko spie  zepsuł mój ojciec, który zaczął mieć do mnie jakieś pretensje, nie wiadomo o co. Wszyscy w domu wiedzą, że mogę wpaść w szał, jeśli nie jestem w nastroju na słuchanie pierdo gadania kogokolwiek, oczywiście, poza moim kochanym tatusiem.
Z kuchni wyszłam wkurzona jak cholera, biorąc do pokoju tylko wafla ryżowego z łyżeczką musztardy, zamiast zdrowego soku.
W szkole było okej. Sprawdzian z matmy napisałam bez szału, ale jestem pewna, że nie dostanę jedynki. PP na pięć, wiedziałam wszystko, chociaż nawet nie zajrzałam do książki. Mieliśmy dwie godziny WFu. W szkole zjadłam jabłko, tym razem większe niż zazwyczaj, ponieważ kupiła mi je koleżanka.
Do domu wróciłam około piętnastej, zjadłam wafla z musztardą, a potem zmarnowałam popołudnie na oglądanie Supernatural. W czasie od szesnastej do dwudziestej trzydzieści zjadłam: trzy pastylki miętowe w czekoladzie, puszkę kukurydzy (znowu!), dwie pomarańcze, 4 kiwi i talerz zupy buraczkowej. Jestem bez-na-dziej-na. Nie potrafię poradzić sobie z głupią ochotą.
1000 brzuszków i francuski.
Od jutra do niedzieli głodówka. To tylko trzy dni. Dam radę.