poniedziałek, 14 stycznia 2013

Poniedziałek.

Pierwszy oficjalny dzień ferii.

No tak. Wybaczcie, że nie pisałam. Jakoś nie mogłam zebrać myśli. Kilka razy zaczynałam pisać, ale kończyłam gdzieś w połowie. Nie pamiętam co jadłam przez ten czas. W piątek miałam głodówkę, dzisiaj też. O ile uda mi się wytrwać bez jedzenia też jutro, zacznę dietę baletnicy. Z każdej strony atakują mnie pokusy. Wczoraj, leżąc w nocy w łóżku i czytając, miałam potworną ochotę na ostatni kawałek kruchego cista, który leżał w spiżarni i tylko czekał aż wyciągnę po niego moje tłuste jak parówki palce. O nie, nie mogę. Kilka godzin wcześniej zeszłam też na dół, niesiona niepohamowaną chęcią na zjedzenie chleba z drobiową kiełbasą. Tak wiec wzięłam dwie kromki, posmarowałam cieniutko masłem i położyłam kilka plastrów wędliny.. ale. Nie. Nie mogłam. Zostawiłam chleb, a kiełbasę dałam kotu. Niemogęniemogęniemogęniemogęjeść. Dzisiaj? Hm, była jedna taka chwila, ale raczej złości, nie pokusy. Znalazłam w kuchni PIĘĆ paczek chipsów i zrobiłam awanturę o to, że mają one zniknąć z mojego pola widzenia. Oo, ale to nie wszystko, najgorsze są głupie spojrzenia babci i różne kombinacje nakazów lub propozycji jedzenia zawierające słowo "mięso". Pewnie, mięso tu, mięso tam a dupa rośnie. Na domiar złego na obiad były dzisiaj FRYTKI, myślałam, że zacznę wrzeszczeć, ale tylko spojrzałam na nie z obrzydzeniem, zapytałam mamy i babci czy mają zamiar to zjeść, a po uzyskaniu przeczącej odpowiedzi bez mrugnięcia okiem wrzuciłam je do garnka z resztkami dla zwierząt. Czy to jest naprawdę takie trudne, zrobić głupi, zdrowy obiad, nieociekający tłuszczem? Najwidoczniej tak. Na szczęście, wczoraj przynajmniej do kolacji nie mogłam się przyczepić, bo była pieczona ryba z przyprawami. Nic zakazanego. Zjadłam niecały kawałek i odrobinę skórki, profilaktycznie. Za dnia zjadłam jeszcze batonik śmietankowy i garść orzechów. Nie żałuję tego, następnym razem bardziej się postaram.
Wygrzebałam się dzisiaj z łóżka około jedenastej, na pół gwizdka zrobiłam "skalpel" z Ewą Chodakowską, czytałam, obejrzałam "Umrzeć dla tańca", ćwiczyłam, piłam wodę. No cóż. Jutro mamy kolędę, wszyscy będą zabiegani i nikt nie będzie miał czasu proponować mi jedzenia. Super. Okej, nie myślę o kościele, bo tylko się wkurzę i zacznę rzucać wyzwiskami. Spokojnie, spokojnie.

niejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćnieniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeśćniejeść.

5 komentarzy:

  1. Wyobraź sobie, jakie o boskie uczucie, gdy nie je się kilka dni, tygodni... Niesamowite! Chcę go doświadczyć i ty chyba też. Kiełbasa nie jest tego warta.^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyno, masz ferie? Oo U mnie dopiero za dwa tygodnie! :< A tak w ogóle to chcę głodówki. Teraz, już, natychmiast. Zjadłam dziś tylko gołąbka i czuję się taaaka wielka. Bez sensu, a jednak. Inspirujesz mnie!

      Usuń
  2. Głodówki hmmm, właśnie tym się cechują. Mamy nie wyobrażalną chęć na cokolwiek co znajdzie się w zasięgu naszego wzroku. Jesteś silna, więc napewno Ci się uda. ;]
    U Mnie także dziś 1 dzień ferii:)
    Trzymam kciuki, oby te ferie były jak najlepsze w odchudzaniu! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Dasz radę.
    Ale pamiętaj. Głodówka głodówką, al coś jeść trzeba. Chociażby warzywa i owoce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie byłabym w stanie wytrzymać dwóch dni głodówki. Po prostu nie. Jednak ty to zrobiłaś i serio, wielkie 'wow'. Gratuluję. Tak jak pisał ktoś wyżej: Doświadczyć kilku tygodni głodówki. Ech. Prawie niewykonalne, ale jeżeli się czegoś bardzo chce to można, prawda? Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń