wtorek, 10 grudnia 2013

Poniedziałek.

Dzieci nieba
Szaleni astronauci 
W butach z prawdziwej skóry
Naszych niewinnych braci
Skażeni krwią przyjaciół
Oblani glorią wrogów 
Patrzymy na nasze palce
Całe we krwi 


 Weno, wróciłaś. A może odwiedzasz mnie pierwszy raz? Nagle wszystko rozumiem. Od tylu lat, a może pierwszy raz wiem dlaczego jestem i co powinnam robić.  Oczywiście, że powinnam pisać. To proste jak biała ścieżka do raju. Żałuję, że tak niewiele pisałam, że nie próbowałam. Zmarnowałam bardzo wiele czasu na robienie rzeczy, które nic nie wniosły do mojego życia. Na szczęście się opamiętałam.
Szkoła, szkoła. Jestem w dobrym liceum i wiele się ode mnie wymaga. Nie zawsze sobie radzę. To znaczy- nie zawsze staram się wystarczająco mocno. Może to lenistwo, pewnie tak. Z drugiej strony czasami po prostu jestem w tak złym stanie, że nie w głowie mi nauka.
 Jasne, że warto skończyć liceum i dostać się na dobre studia. Nie mówię że nie, w końcu dla niektórych ludzi to jedyna droga do sukcesu. Szkoda że tak wiele osób z mojego otoczenia zapomniało o tym, że są też inne opcje. Przekładanie szkoły ponad wszystko, szufladkowanie ludzi na podstawie ich ocen, a w końcu ogromna presja ze strony rodziców czynią nas niewolnikami systemu. Przeświadczenie, że tylko dzięki papierkowi zwanym maturą można osiągnąć coś w życiu. Zaniedbywanie swoich zainteresowań. Jasne, jeśli kogoś od dziecka interesuje medycyna, to śmiało, niech idzie na medycynę. Ale robienie czegoś na siłę, wbrew sobie, najczęściej prowadzi do stopniowej autodestrukcji. To niezdrowe, niezdrowe uczyć się, bo "bez matury nic nie osiągnę".
 Wczoraj powiedziałam sobie, że jeśli przejebię matmę i nie zdam, nic się nie stanie. Niebo się nie zawali. Jasne, będę się starać żeby mieć na świadectwie chociaż tę dwóję, ale jeśli złe oceny mają zniszczyć mi życie, to wolę się na to nie pisać. Mam już prawie 18 lat, wyjadę za granicę na przysłowiowe truskawki, zmienię otoczenie, nabiorę nowych doświadczeń. Za parę lat wrócę z gotówką w kieszeni, pójdę do liceum dla dorosłych, a potem na studia- jeśli będę chciała. Po studiach i tak nie znajdę pracy, więc jeśli to zrobię, to tylko ze względu na własne zainteresowania. To dobry plan, tak myślę. Dobra alternatywa. Lepsza niż 20 lat nauki+40 lat pracy której nienawidzę.
 Na moje szczęście, mam rodziców, którzy zaakceptują każdą moją decyzję. Nigdy nie kazali mi być najlepszą. Uczyłam się dobrze, bo jestem inteligentna i tyle. Szkoła nie była dla mnie priorytetem, a moje oceny nie decydowały o tym, jak siebie widziałam. Teraz chodzę do szkoły "bo chcę", chociaż wcale nie chcę. Długo by wymieniać dlaczego nie lubię szkoły. Chyba najbardziej boli mnie to, że szkoła niszczy w ludziach chęć zdobywania wiedzy. Przecież wszyscy wiemy jakie to fajne, poznawanie nowych kultur, języków, nauka o religiach i o funkcjonowaniu świata w którym żyjemy. Szkoła zrobiła z naturalnej ciekawości człowieka przykry obowiązek. Tata system kolejny raz wypełnił nam pustkę w życiu, odkąd skończyliśmy siedem lat uczynił nas swoimi niewolnikami. Drugie, to chęć rodziców do układania życia swoim dzieciom. Szkoły muzyczne, balety, baseny i same szóstki. Wymaganie od dziecka czegoś, czego sami nie zdołali osiągnąć, wychowywanie małych, lepszych kopii samych siebie. Tacy ludzie nie powinni być rodzicami, bo mimo tego że chcą dobrze- niszczą dziecko.
 Trochę zboczyłam z tematu. Na etapie, na którym jestem nie potrzebuję sztabu specjalistów, żeby stwierdzić, że pieniądze szczęścia nie dają. Bo przecież po to to wszystko, dla pieniędzy, dla podróży i awansu społecznego. Jak zwykle wszystko kręci się wokół jednego. I od razu mówię, to nie tak, że nie lubię pieniędzy. Ba, ja kocham pieniądze. Wszystkie piękne rzeczy które można za nie kupić, wszystkie miejsca, które można dzięki nim odwiedzić, wspaniały dom który można za nie wybudować, chęć zobaczenia wszystkiego, życia w sposób, w jaki chcę żyć. Ale, chłodno kalkulując- szkoła, nauka i praca mi tego nie dadzą. Moi rodzice pracują już tyle lat i co? Milionerami jak nie byli, tak nie są. Zarabiają po prostu tyle, by starczyło na normalne życie. Ale co to za życie? Codzienna monotonia, szara gonitwa, brak czasu na cokolwiek. Nie dopuszczam do siebie myśli, że takie będzie moje życie, nudne i szare, praca-dom-praca-nowa lodówka-praca, praca, praca.. Wolę być martwa, niż żyć w ten sposób.
 Grunt, to znaleźć to, co się kocha i zacząć na tym zarabiać. Tak mówią wszystkie poradniki i ja też to mówię. Jasne, że normalna praca przyniosłaby mi satysfakcję, chociażby to zbieranie truskawek o którym wspominałam. Ale dążę do czegoś więcej, niż do całego życia z koszyczkiem w ręku.
 Jako dziecko byłam przekonana, że stworzona jestem do większych rzeczy i teraz znowu w to wierzę. Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam w końcu siebie, tę prawdziwą, taką, którą zawsze chciałam być. A przecież cały czas tam byłam, w środku, pod powłoczką tej nieszczęśliwej zagubionej osoby. Wszystko jest nagle takie jasne i proste, że wydaje się, że zawsze patrzyłam w kierunku do którego zmierzałam, chociaż to kompletna bzdura, bo przecież tyle razy się gubiłam. Czy dorosłam?
 Chcę być pisarką. Piszę dobrze. Mam wyobraźnię i otwarty umysł, jestem kreatywna, czasem nawet natchniona. To nie tak, że wydam pierwszą powieść i od razu będę milionerką. Wiem, że czeka mnie jeszcze naprawdę wiele pracy, zanim zdołam chociażby zacząć pisać książki. Łatwiej dorobiłabym się mając normalną pracę, ale normalna praca nie jest tym, czego oczekuję od życia.
 Piszę te wszystkie rzeczy i naprawdę w nie wierzę. Przynajmniej teraz, wpół do drugiej nad ranem, kiedy powinnam uczyć się na poprawę z matmy, słówek na francuski, albo przynajmniej spać.
 Nie zdziwię się, naprawdę się nie zdziwię, jeśli jutro znowu będę emo-sobą, moje-życie-nie-ma-sensu-nikt-mnie-nigdy-nie-pokocha-gdzie-są-moje-żyletki. To jest u mnie całkowicie naturalne. Mam pograniczne zaburzenie osobowości, jestem uzależniona od kropelek do nosa i za cholerę nie potrafię robić dobrego pierwszego wrażenia, ale to jest w porządku. Kocham siebie. Naprawdę, kocham siebie. Może nie z zewnątrz, bo nadal jestem 20 kilo większa niż pragnę być, ale kocham swoje wszystkie wewnętrzne cechy, bez podziału na dobre i złe, ponieważ one tworzą prawdziwą mnie, taką, jaką widzę siebie we wnętrzu mojego umysłu.

1 komentarz: