środa, 9 lipca 2014

1.57

 W dupie mam wszystko, a w duszy- spokój.

I będą mi mijać dni. Przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące. Bez stresu, bez codziennego pierdolenia chodzenia do szkoły. W końcu mogę się skupić na sobie, nie muszę patrzeć jak życie przecieka przez palce mnie samej i mi podobnym. Samotność działa na mnie jak chłodny prysznic, w dzień, w którym powietrze jest tak gorące i wilgotne, że parkiety falują mimo włączonej klimatyzacji, nastawionej na 0K. Żebyśmy tylko umieli żyć tak, jak wyobrażamy to sobie w naszych głowach. Powoli zaczynam oddychać. Nie wiem czy wszyscy tak mają, pewnie tak, ale po 10 miesiącach widzenia ciągle tych samych twarzy, słyszenia w kółko tych samych zdań, tych samych problemów, jedyne czego chcę, to zamknąć się w moim pokoju i nie wychodzić z niego przez całe wakacje. Nie żebym nie lubiła ludzi ze szkoły. Lubię ich, na swój sposób, a niektórych nawet szanuję, o.
 Wakacje to taki dziwny stan umysłu. To jak powrót do dzieciństwa, kiedy nasze głowy były otwarte, a serca czyste. Jakie decyzje podjąć i gdzie one prowadzą? To jak wybierać między dziewięćdziesięcioma dziewięcioma białymi owcami i jedną czarną. To dokładnie to. Mnóstwo bezpiecznych przyszłości. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie za dziesięć lat. To tak jakbym w wieku ośmiu wyobrażała sobie siebie teraz. Przyszłości nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Na nasze szczęście, rzecz jasna. Życie nie byłoby ekscytujące, gdybyśmy wiedzieli co się zdarzy. Nic nie byłoby w stanie nas zaskoczyć. Nie wiem, którą drogą pójdę. Wiem tylko, że człowiek, który skacze do nieba może upaść. Ale może też poszybować w górę. Czy zaryzykuję upadek, żeby mieć przynajmniej lichą szansę na wzbicie się do lotu? Nie jestem taką osobą która długo myśli. Głupia odwaga, a może szaleństwo. Pewnie to drugie.
 Ostatnio dręczy mnie pewna myśl; że na niczym już mi nie zależy. W ciągu ostatnich miesięcy straciłam wiele, jednak nie załamałam się. Pozostaję silna w postanowieniu, by nie wracać myślami do przeszłości. Przeszłość jest ciężarem u nogi, kamieniem, który będzie ciągnąć nas w dół aż nie uderzymy o twarde dno oceanu wspomnień i nie zatoniemy, i nie zatoniemy. To tylko iluzja, bo przeszłość istnieje tylko w naszych głowach, czyli właściwie nigdzie, bo i je za dziewięćdziesiąt lat przykryje gruba warstwa ziemi i zamilkniemy na zawsze. Czy to jest chore, że przestałam czuć, że nie mam właściwie żadnych uczuć odnoszących się do tego co było? Staram się czuć tylko dzisiaj, tylko w tym momencie. Codziennie uświadamiam sobie, jak wielkie szczęście mam. Co będzie, jeśli pewnego dnia okaże się, że nie mam nic? Gdzie pójdę, jeśli nie będę pamiętała, gdzie jest mój dom? Najłatwiej byłoby zostawić przy kimś duszę, gdzie byłaby bezpieczna i czekała na nasz powrót. Kiedyś popełniłam ten błąd. Kiedyś zostawiłam moją duszę przy kimś i przez bardzo długi czas był to mój jedyny azyl. Miejsce, do którego mogłam wrócić. I wracałam często. Paradoksalnie, powroty były jeszcze bardziej bolesne, niż rzeczywistość. To tak, jakbym wracała do domu, w którym jestem bita do nieprzytomności i przypalana rozgrzanym pogrzebaczem. Home, sweet home.
 Na szczęście, skończyłam. Nie wiem kiedy dokładnie to nastąpiło, ale zajęło mi ładne trzy lata. Absolutnie zmarnowane trzy lata, bo kiedy żyjemy dniem wczorajszym, marnujemy coś bardzo cennego, dzień dzisiejszy. I potem dziwimy się gdzie się podziały te wszystkie kartki z kalendarza.
Teraz ja i Pan S. mamy, można powiedzieć, koleżeńskie stosunki (które zwykle zacieśniają się wprost proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu), ale to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, nie był on osobą wartą moich uczuć tudzież duszy. (Tudzież znaczy to samo co "i"). Ale, wybaczyłam to sobie. Wybaczyłam sobie te wszystkie noce i szare dni, w których nie marzyłam o niczym innym, jak ponownie przeżyć 31/3/12 i czasy przedtem. Teraz widzę, że to zaprowadziło mnie nigdzie. Że przez te trzy lata nie zrobiłam żadnego progresu, oglądałam się tylko do tyłu, bojąc się utraty tego co uważałam za najcenniejsze- miłości. Każda miłość, nawet ta najnieszczęśliwsza daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. Że do kogoś należy, że nie musi już dłużej szukać. Czasami tylko myśląc w ten sposób jesteśmy w stanie znieść ból dni codziennych. Bo mamy świadomość, że gdzieś tam istnieje źródło bólu, które oberwie nasze ciało od kości, a duszy pozwoli spokojnie rozpłynąć się w słodkim szczęściu. Że istnieje coś więcej niż kolejna data, kolejna kawa o poranku, coś ponad cały ten syf, biedne zwierzątka, poLItykę (już nawet piszę z akcentami,nice) i chociaż będąc już na granicy rozpaczy, będziemy pamiętać że gdzieś tam, gdzieś tam w środku mamy naszą miłość i nasz dom.

I choćby moim kolejnym krokiem w przód miałby być krok w przepaść, nie zawaham się. Życie iluzją nie jest życiem, a procesem powolnego umierania. Tylko prawda nas wyzwoli.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisane, nawet nie wiem, co napisać.Chyba życzę ci powodzenia, z twoim "krokiem w przód".Mam nadzieję, że będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń