niedziela, 2 listopada 2014

1.60

Najlepszy sposób robienia sobie krzywdy to spodziewane się czegoś dobrego.

 Stan z lekka tylko samobójczy. 
 Kilka razy zabierałam się już na napisanie tutaj. Ba, nawet napisałam, ale nigdy nie miałam odwagi nic opublikować. Wstyd mi, że jestem już taka duża, wszystko, czego chcę, mam właściwie podawane na tacy, a i tak nie jestem szczęśliwa.
 Od trzech miesięcy nic się nie zmieniło, od roku nic się nie zmieniło. Nadal to samo, nadal w kółko ten pieprzony schemat pt: "depresja-euforia-depresja". Bez dnia przerwy, chyba że akurat spędzam cały dzień w łóżku, wtedy nie mam za bardzo czasu na stan psychiczny, ale psycholog pewnie powiedziałby, że to depresja. W mojej głowie wszystko odbywa się bez ładu i składu, w ciągu ostatniego miesiąca przewartościowałam wartości i zmieniłam swoje życie chyba 16 razy.
 Pewnie jeszcze nie wiecie (bo skąd), rzuciłam wegetarianizm (tutaj wymienić przyczyny z których żadna nie jest dobra, a najbardziej żałosna jest ta, że chciałam, żeby mnie kochano).
 W szkole bezproblemowo, chociaż poświęcam nauce minimalną ilość czasu, zwykle gdzieś około 4 nad ranem. Psychopaci są dość inteligentni.
 Wpadłam sobie w obsesję, która polega na tym, że chcę żeby pewna osoba mnie kochała, ale robię wszystko tak, jakbym miała odwrotny cel. Wbrew pozorom to logiczne, bo w końcu, skoro jestem jedną wielką sprzecznością, to będę podejmować działania sprzeczne z tym co chcę osiągnąć. Nie pogadasz.
 Teraz śmieszne, od września chodzę na siłownię i racjonalnie się odżywiam, ale nic to nie daje. Nie ma to jak silna motywacja poprzez widoczne efekty! Pewnie jestem jeszcze większa i brzydsza niż na początku, ale wszyscy wmawiają mi, że jest inaczej.
 Przeżyłam dzisiaj/wczoraj najgorsze upokorzenie ever. Oczywiście upokorzyłam się tylko sama przed sobą, ale przeżywam to, bo moja opinia jest dla mnie bardzo,bardzo ważna. Zabiłabym siebie, ale ja to też ja, a siebie bym nie chciała, jeszcze nie teraz. Nie planuję się zabić (na razie), ale noszę się z zamiarem znalezienia w tym syfie jeszcze w miarę ostrej żyletki, bo w końcu jakoś trzeba rozładować agresję, a nie chcę na innych. Nie mogę niestety ciąć się po nadgarstkach, chociaż to moje ulubione miejsce, ale raczej nie będę miała problemu ze znalezieniem innego wolnego kawałka skóry, z taką masą mam jej pod dostatkiem. 
 Wbrew obiegowej opinii, moje zmiany nastroju nie zależą ode mnie i nie umiem nad nimi zapanować. Tłumaczę, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Wyraźnie słyszę już w głowie myśli, które nie należą do mnie. Zwykle każą mi się zabić, albo zrobić sobie jakąś inną krzywdę. W kółko powtarzają, że nie zasługuję na miłość i nikt mnie nigdy nie pokocha, a życie które prowadzę to kara za grzechy przeszłości i przyszłości, bo jestem cholernie złym człowiekiem. Mają rację, ale ignoruję je. Żeby było jasne, tnę się rekreacyjnie. Pomaga mi to, ale nie jest to ucieczka od problemów. Przecież i tak nie ucieknę. I nie mam problemów. Poza wspomnianą wyżej osobą wszystko, absolutnie wszystko układa mi się idealnie. Wracając do tego, jaka to jestem pokrzywdzona moimi zmianami nastrojów, każdy z nastrojów ma charakterystyczne dla siebie poczucie własnej wartości. Wartościuję też sobie ludzi i ich poglądy, to jest dopiero zabawa. Zwłaszcza, że zdanie zmienia mi się średnio co trzy dni. Prawie nigdy się nie nudzę. Cały czas szukam sobie nowych prawd, którymi będę kierować się w życiu. Ostatnio na przykład jestem egoistyczną nihilistką. Karma pewnie szykuje już dla mnie jakąś niespodziankę, o, niech zgadnę, może niech z nikim nie będę, albo niech z nikim nie będę, może też opcja hard: niech nigdy w życiu z nikim nie będę, bo nie zasługuję. Tak, to dobra kara za to, że urodziłam się popierdolona.
 Dobra kwiatuszki, idę uwolnić trochę bólu psychicznego, trzymajcie się i pozostańcie silne.

1 komentarz:

  1. Pięknie to napisałaś. Wszystko ujęłaś bardzo szczegółowo. Kocham czytać twoje posty. Mimo, że cię nie znam myślę, że jesteś piękną osobą (wewnętrznie, zewnętrznie).

    Ania

    OdpowiedzUsuń