piątek, 19 kwietnia 2013

Piątek.

Na najlepsze rzeczy czeka się najdłużej i cierpi najwięcej.  

Po drugiej. Siedzę przed komputerem w różowej piżamce i z pełnym brzuchem. Już 19 kwietnia. Kolejny gruby miesiąc. Nie rozumiem. Staram się, naprawdę. Codziennie wstaję z myślą, że dam radę. Na śniadanie jem jabłko, w szkole piję wodę albo kupuję batonik musli. W domu jadam owoce i owsiankę. Czasami zjem gołąbka z ryżem. Albo fasolkę. Mam ochotę na fasolę, potrzebuję białka. Jem po 18, ale to tylko dlatego, że chodzę spać grubo po północy, a wiadomo, że im później, tym silnej woli mniej. Piję dużo wody, ćwiczę. Dlaczego nie chudnę? Jaki jest tego powód?
Może wszechświat nie chce, żebym schudła. Może wtedy moje życie będzie dobre, a ja sama będę szczęśliwa. Wszędzie widzę mój tłuszcz, na każdym kroku. Jak wylewa się spod spodni i faluje na ramionach. Widzę moje szczupłe koleżanki i przeklinam dzień, w którym rodzice postanowili, że utuczą mnie, bym czasami nie była ładna.
Słońce dotyka swoimi promieniami mojej bladej twarzy, a ja czuję jego ciepło. To tak, jakby ktoś dotykał mnie cienkim, rozgrzanym do czerwoności kawałkiem metalu i rysował na mojej cerze pajęczynkę niewidzialnych zmarszczek, które ujawnią się dopiero za kilka lat. Nie, dzisiaj filtr 36 SPF nie wystarczy. Potrzebuję więcej. Nie cierpię lata. Liczyłam na przynajmniej dwa miesiące chowania się za swetrami i wiosenną kurtką, a tu proszę. Tegoroczna wiosna nie przyszła, zostawiając mnie w cienkim sweterku i dwudziestoma kilogramami tłuszczu, których nie chcę.
Muszę starać się bardziej. Pieprzyć zdrowie. Motylkowi nie wolno zjeść owsianki i dwóch ryżowych gołąbków. Powinnam schować to wszystko do woreczka i zadowolić się wodą, powietrzem i ćwiczeniami. Albo ziarnem soli, czy ząbkiem czosnku, czymkolwiek, co jest małe i leciutkie. Powinnam kroić wszystko na milion części i powoli wkładać je do ust, delektując się każdym kęsem. Jedzenie to narkotyk. Uszczęśliwia mnie na chwilę, ale wbija w podłogę na znacznie dłużej. Otumania umysł i spowalnia myślenie. Mój organizm zajęty jest trawieniem, a nie odrabianiem lekcji. Moje myśli są zamglone, zasnute pajęczymi nićmi, niepełne, krótkie i przezroczyste. Tylko i wyłącznie dlatego, że tak jest bezpieczniej.
Chcę poczuć to wszystko. Dotyk delikatnego materiału nowych, pięknych ubrań. Samozadowolenie. Wolność. Dumę. Chcę uśmiechnąć się do swojego odbicia i swoich wrogów. Zatańczyć, latać, biec przez całą godzinę, włożyć do szkoły krótkie spodenki i rozbierać się w szatni przy koleżankach. Chcę być tak perfekcyjna, jak jeszcze nikt. Muszę pracować, muszę poczuć ból, bo jeśli nie czujemy bólu, nie czujemy życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz