poniedziałek, 13 maja 2013

Poniedziałek.

 Miłość – zabije cię i jednocześnie cię ocali.

Dawno nie pisałam, a tyle się zdarzyło. Nadal jem zdrowo. Uwielbiam moje pięć posiłków dziennie. Skurczył mi się żołądek i teraz zadowalam się naprawdę małymi porcjami. Trzeba kupić więcej owoców.
Miałam się nie żalić, ale.. No cóż. Jest tak, że czasem spotykamy osobę, której ręka idealnie pasuje do naszej. Nie każdy ma to szczęście, ale ja miałam. Spotkałam miłość, ale nie "miłość", tylko naprawdę, naprawdę miłość. Jakby w tym całym chaosie zwanym życiem, nagle zaczął istnieć jakiś punkt odniesienia, dzięki któremu wszystko znalazło swoje miejsce. Miłość nie przychodzi i nie odchodzi, miłość jest, albo jej niema. Myślę, że wiecie, kto zawsze był i nawet po tak długim czasie, nadal jest moim punktem odniesienia. A jeśli nie to..tyn tyn tyyyn, czas na historię!
 Z panem S. to było w sumie takie nie wiadomo co. Znaliśmy się z widzenia, ale jakoś nigdy nie staraliśmy się pogłębić naszej relacji. Ale nadszedł dzień, kiedy się spotkaliśmy i nagle wszystko się zmieniło. Wszystko co miałam nagle zaczęło mi wystarczać i przez te kilka miesięcy, kiedy byliśmy kolegami, byłam najszczęśliwsza na świecie. To tak jakby znaleźć brakujący element układanki, którą układało się przez 16 lat. Wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak samo skończyła się nasza znajomość, bo pan S. znalazł sobie dziewczynę. Myślałam, że to minie, ale myliłam się. Gdybym nie spędziła z nim pewnych dwóch imprez na których nie mogli nas od siebie odkleić, może byłoby lepiej. W każdym razie skończyliśmy. W sensie on skończył, bo ja kurczowo trzymałam się każdego wspomnienia po nim przez jeszcze jakieś pół roku. Później zaczęłam ogarniać dupę, usunęłam numery i rozmowy, przestałam pojawiać się w miejscach, w których mogłam go zobaczyć. To było jak terapia odwykowa, ale podziałało, naprawdę. Wkrótce moje myśli zajęły inne sprawy, niż nieszczęśliwa miłość. Nowa szkoła, nauka, nowi znajomi. Bywały dni, kiedy przypominałam sobie o nim i bywało mi naprawdę, naprawdę ciężko, ale byłam silna. Ostatnio mi się pogorszyło, bo myślałam o nim częściej. Męczyłam moich znajomych opowieściami o nim i użalaniem się nad swoim losem. Ale bywały dni, w których było dobrze, a tych było zdecydowanie więcej.
 Jadąc w sobotę na imprezę byłam przekonana, że naprawdę, nic nie będzie. I przez praktycznie cały czas było naprawdę spokojnie, ja gadałam z koleżankami, on z kolegami i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Nie miałam nawet fazy "love", a w sumie wypiłam dość dużo. Dosiadłam się tylko do mojego przyjaciela, który z kolei zaczął startować do naszej wspólnej przyjaciółki, a mi zrobiło się wtedy tak zajebiście smutno, że musiałam oderwać myśli od tego wszystkiego i zająć się czymś innym. Zabrałam się więc za ustawianie butelek piwa w ładnym równym rządku z podziałem na rodzaje, naklejkami do przodku. W sumie trzeba przyznać, że uzbierało się ich dość sporo i kiedy wydawało się że już jest okej, nagle zagadał do mnie pan S. i wyszło w sumie tak, że wypiliśmy jego piwo na pół. Potem wzięliśmy się za ręce i poszliśmy się całować. W dużym skrócie bo najpierw słodko sobie gadaliśmy, o tym, że tęskniliśmy i że się kochamy. No i tak to było.
 Możecie mnie teraz zabić, nawet byłabym bardzo wdzięczna, bo sama nie wiem co mi odbiło. I jeśli pomyślę, że nadal będzie ze mną tak jak wcześniej, w sensie pół roku zbierania się, to nie wiem czy chcę iść dalej, bo to, co widzę teraz na mojej drodze wydaje się być tak strasznie przerażające, że po prostu się, kurczę, boję. To nie jest nawet sprawa dla żyletek, czy noży, o nie. To jest coś sto razy gorszego i chyba tylko powolne łamanie wszystkich moich kości, byłoby w stanie uwolnić mój psychiczny ból. To boli bardzo. Kolejny raz zobaczyłam raj, tylko po to by zaraz oglądać, jak płonie.

2 komentarze:

  1. Trochę poszperałam u Ciebie we wcześniejszych postach i doczytałam o 'Twoim S.'
    I jestem w szoku, bo moja historia jest identyczna, no może trochę mniej spektakularna.
    Pan R. jest wszystkim czego mogłabym pragnąć, ma niebanalny charakter, ma moje poglądy i naprawdę mnie rozumie i docenia. Chodziłam z nim do klasy przez dwa lata, a napisał dopiero we wrześniu 3 klasy. Taaak. Napisał. Wcześniej ani słowa. I zaczęły się długie, piękne rozmowy o pięknych rzeczach. A w szkole tylko 'cześć'. Naprawdę chciałam do niego podejść i porozmawiać tak jak w sieci ale nie mogłam. On znalazł sobie dziewczynę. W szkole wyglądają tak słodko. Za każdym razem kiedy do mnie pisze powraca wielka i głupia nadzieja.
    Tylko, że na jedynej imprezie na której z nim byłam nie było mowy o całowaniu. Nienawidzę Go, bo uważa mnie tylko za uroczą koleżankę. Kiedyś mi powiedział, że jestem kobieca. Dużo mówił takich rzeczy, których nie mówi się koleżankom.
    Przepraszam, że w ogóle Ci o tym opowiadam...
    la-sottile.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Też miałam taką podobną historię, no może bez całowania. Chujowa sprawa. Moje lekarstwo: unikam spotkania i wmawiałam sobie ,że mam wyjebane aż stało to się prawdą. :)

    OdpowiedzUsuń