sobota, 20 lipca 2013

Sobota.

Czy zaznajemy szczęścia jedynie po to, by lękać się, że nas opuści?


Zaczynając pisać chciałam porzucać kurwami i wytłumaczyć Wam, dlaczego to JA mam rację. Ale to bez znaczenia. Gorący prysznic i pachnący śmietanką i wanilią żel w jedną chwilę przywrócił mi spokój ducha.
Moje wahania nastroju są takie..nagłe. Potrafię skakać do nieba próbując złapać chmury, a za chwilę życzyć sobie, że "przypadkiem" wpadnę pod autobus i umrę. To nie do wytrzymania. Potrafię zmienić podejście do życia w przeciągu kilku minut. Nie potrzeba wiele, by wyprowadzić mnie z równowagi. Wystarczy, że ktoś się ze mną nie zgodzi, użyje sarkazmu lub nieświadomie sprawi mi przykrość, a ja wpadam w szał. Mam ochotę rzucić w tę osobę wazonem albo rozwalić ścianę pięścią, ale najczęściej kończy się tylko typową dla mnie "pyskówką" i ew. kilkoma krwawymi kreskami na ręce, kiedy emocje mnie przerosną. Paradoksalnie, sytuacje które powinny rzeczywiście przyprawiać mnie o deszcz złości, strachu lub uczuć nie robią na mnie wrażenia. Są chwile, kiedy czuję się pusta w środku, wyprana ze wszystkiego, z całego dobra, z pasji, ambicji i marzeń. Jednocześnie potrafię powiedzieć, że nigdy nie będę naprawdę szczęśliwa, bo zawsze znajdą się ludzie którzy są w gorszej sytuacji niż ja. Jak mogłabym się cieszyć się, załóżmy, z nowej książki, skoro gdzieś tam, w Afryce właśnie umiera małe dziecko. Czasami wydaje mi się, że nic nie ma sensu, że po śmierci po prostu rozpłynę się w nicość, a innym razem jestem tak bardzo przepełniona weną czy natchnieniem, że jedyne co mogę zrobić to pisać listy bez adresatów, piękne i długie.
Czy ktokolwiek jest w stanie uczynić mnie stabilną? Każdy człowiek tak ma, tylko większość sobie z tym radzi, czy tylko ja i po prostu brakuje mi piątej klepki?
Wypełnia mnie..tak dużo wszystkiego. Nie mogę ogarnąć całej siebie naraz. Nie znam definicji siebie, nie wiem kim jestem, kim chciałabym być, nie znam swojej drogi.
Czasami zaglądam ludziom w oczy w poszukiwaniu tej "iskry" i dochodzę do wniosku, że ma ją tylko jedna osoba na milion innych. Wszystko co chciałabym wyrazić jest tak głęboko ukryte we mnie, że słowa nie oddadzą w nawet w najmniejszym stopniu moich myśli. Nie umiem skupić się na jednej rzeczy, rozprasza mnie dosłownie wszystko. Nie umiem podążać jednym tokiem myślenia, każde zdanie które chcę ułożyć, każdy temat który chciałabym podjąć od razu wiąże się niewidzialnymi nićmi z tysiącem innych. To tak jakbym stała na autostradzie pełnej samochodów i chciała ze szczegółami mi opisać jeden z nich. To dla mnie niewykonalne. Samochody pędzą z prędkością światła, każdy w inną stronę, każdy z innego miejsca na świecie, wszystkie tak samo nowoczesne i tak piękne, jak tylko kawałek blachy i silnik potrafią być piękne. Nie sposób skupić się na jednym. Jedyne, co mogę zrobić to określić jego kolor. Potem samochód ginie wśród miliona innych, pozostawiając mnie bez informacji o marce, kształcie świateł czy kolorze tapicerki. Tak wyglądają moje myśli.
Z dietą w porządku, na razie staram się po prostu nie obżerać do nieprzytomności. Ćwiczyłam dzisiaj trochę, a jutro rano zamierzam iść biegać. Dużo ostatnio czytam, bo zepsułam swój komputer i muszę dzielić się z bratem. Mam nadzieję że wybaczycie mi moją nieobecność, obiecuję, że postaram się pisać regularniej. Już prawie zapomniałam, jaką ulgę mi to przynosi.

2 komentarze:

  1. Czasami tak już jest. Nie tylko Ty tak masz. Tylko już bez tych kresek na ręce, błagam. Nie warto - wiem coś o tym ;) Trzymaj się :)
    PS. Co się stało z komputerem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, Anastazjo.
    Jakiś miesiąc, może dwa temu natrafiłam na Ciebie w gąszczu tych wszystkich blogów, przeczytałam jeden post i od razu mnie urzekłaś, od razu pokochałam Twoje podejście do życia, Twoje rozumowanie, myśli, które w tak piękny sposób przelewasz (na klawiaturę?). Wszystko to, co piszesz jest w pewnym sensie smutne, ale jakże fascynujące, piękne.
    Tak więc już jakiś czas temu zdecydowałam się na przeczytanie calutkiego bloga, od samego początku. Twoje próby z ABC, 25-dniowe wyzwanie, potem zdrowy tryb życia. I chyba znalazłam natchnienie, bo u mnie coś ruszyło. Zamiast stać w miejscu i momentami się cofać, turlam się powolutku do przodu.

    Też mi się zdarzało mieć taki dziwny okres, kiedy kompletnie nie ogarniałam siebie. Rzadko, ale jednak. Trochę to irytujące, ale samo przechodzi, jak człowiek się zajmie czymś sensownym, nie będzie za dużo myślał.
    Ach, moje myśli wyglądają tak samo. Pięknie to opisałaś.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia we wszystkim, czego się podejmiesz.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne, równie wspaniałe notki :)

    OdpowiedzUsuń