środa, 21 sierpnia 2013

Wtorek.

„To siebie nigdy nie spotkałam, siebie, której twarz wykleja wnętrze mojego umysłu.”

No tak.
Może zacznę od tego, że ostatnie dni minęły mi na wstawianiu o 13, żarciu cały dzień i żarciu całą noc. Oczywiście do głowy mi nie przyszło żeby jakoś to spalić, czy obciąć z bilansu dnia następnego. Tak oto działają na mnie wakacje. Włóczę się po domu cały dzień, a jak napotkam coś do jedzenia- pcham to do buzi. A potem się dziwię że jestem gruba. Nie, wróć, nie dziwię się. Dokładnie wiem co robię źle i co powinnam zmienić. Po pierwsze i najważniejsze: nie jem regularnie. Nie ma mowy o pięciu posiłkach w ciągu dnia, bo wstaję w południe i siedzę po nocach. Druga sprawa to właśnie to siedzenie po nocach, przez które nie mogę jeść regularnie i koło się zamyka. Poza tym nie ruszam dupy z domu. Musi się naprawdę palić, żebym wystawiła koniuszek swojego noska poza moją "bezpieczną strefę bez słońca i ryzyka zmarszczek". Teraz na szczęście pogoda trochę się poprawiła (czyt. rozpadało się na kilka dni") więc nieco lepiej znoszę niedogodności związane z trwaniem lata. Może nie jest jakoś tragicznie, ale naprawdę czuję że trochę "urosłam" od początku wakacji.
 Ale to już przeszłość. Dzisiaj byłam grzeczna. I mówiąc grzeczna mam na myśli, że jadłam w miarę racjonalnie i 4 godziny chodziłam po sklepach. A nawet lepiej, bo jakieś 2 kilometry spędziłam na żwawym spacerze na pociąg. Kupiłam kilka rzeczy w których nie wyglądam jak buka( a przynajmniej tak myślę).
 Dużo myślałam ostatnio. Wiecie, o Panu Sz i że tej znajomości raczej nie ma co już ratować. Tak więc, no cóż, wychodzi na to że nie jesteśmy już kolegami. Nie kontaktujemy się, on ma swoje sprawy, ja swoje. Jasne, jest mi przykro, ale tak jest o niebo lepiej, Nie cierpię. Pierwszy raz od paru miesięcy naprawdę nie cierpię. I o razu mówię: to nie jest tak że go kochałam. Jeśli kiedyś tak myślałam, myliłam się najbardziej na świecie. To nie było uczucie, a moja próżność. Okazuje się, że po prostu nie mogłam znieść myśli, że on nie należy do mnie, a do kogoś innego. To wszystko, żadnych fajerwerków, błyskawic, tsunami i plag szarańczy. Wszystko sprowadziło się do tego, że ja i moja duma mamy trochę problem. W końcu, jeśli mam być szczera, w normalnych okolicznościach nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi. Nie ten poziom i nie ta liga. Nie żebym była jakąś królową szkoły i miss inteligencji, ale fakt faktem że on jest taki.. przeciętny. Ma swoje zainteresowania i się ich trzyma. Moglibyśmy rozmawiać jedynie o gitarze, jego zespołach i jego włosach. I generalnie na tym tematy by się kończyły, ponieważ on nie jest specjalnie zainteresowany chociażby pobieżnym zaznajomieniem się z kulturą starożytnych cywilizacji, religią, filozofią, weganizmem czy hodowlą świerszczy dla celów spożywczych.
 Jasne, mogłabym się starać, wyrwać go na jeden z moich tekstów o tym jak kocham jego gitarę, ale po co? Żeby oszukiwać siebie i jego? Dziwne, że to powiem, ale on też ma swoje uczucia. Gdyby nie daj Latający Potworze Spaghetti on coś do mnie poczuł, musiałby pogodzić z rozczarowaniem, a ja jak nikt inny wiem jak źle radzi on sobie z rozczarowaniami. Okej, jestem egoistką, bo przestałam się z nim zadawać głównie przez wzgląd na moją chwiejną psychikę i tendencję do grożenia zabiciem się, jeśli nie dostanę tego, czego akurat chcę. Ale hej! Dzięki temu że już się nie kolegujemy, Pan Sz. ma więcej czasu na swoich innych przyjaciół( (nie?)stety nie byłam jedyna), gitary, zespołów i swoich włosów. Nie zdziwię się jak za pół roku dostanę od niego pocztówkę, w której napisze jak piękne i ciekawe jest jego życie beze mnie.
Jej, ale się rozpisałam! Od tej chwili nie mam zamiaru zmarnować ani chwili z tych dwóch pozostałych tygodni wolności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz