poniedziałek, 5 maja 2014

czwartek, 6 lutego 2014

Przeciętności nigdy nie były dla niej – nudziły ją. Chciała szczytu podniecenia. Jak była szczęśliwa, to nie była po prostu szczęśliwa: była ekstatyczna. A kiedy była smutna, była smutniejsza niż ktokolwiek.

 Mam sobie, gdzieś głęboko w sercu, zapewne między lewą i prawą komorą taki mały domek w którym mieszka kilka osób i kilka idei. Pewnie jest im tam smutno, bo w sercu poza krwią powinno być też trochę miłości, czy tam coś podobnego, a u mnie wieje chłodem i smutkiem. I trochę dumą.
 Smutek to w moim wypadku swoista nostalgia, tęsknota za miejscem które utraciłam, czasami tak silna, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko siedzieć z wzrokiem wbitym w ścianę i nienawidzić wszystkiego.
 Biedne wszystko. Bez moich złych myśli i kąśliwych uwag, na pewno byłoby lepsze.
 Myślę czasem jakby to było uświadomić niektórych jakimi to są biedakami intelektualnymi. Ciekawe co by wtedy poczuli, ciekawe czy zapłakaliby słysząc słowa raniące niczym małe nożyki wbijające się w serce z gracją, ponieważ ból rodzi piękno, a może piękno rodzi ból. Cokolwiek powstaje z czego, trzeba przyznać że piękno i ból są ze sobą związane, jak dwa końce połączone są sznurkiem. Cóż. Raczej nie zwykłam ranić ludzi mocno, bo to ponad ich siły. Idealna raczej nie zwykłam być, także chcąc nie chcąc na drodze mojego życia porzucałam nożami w parę osób, ale nie robiłam tego specjalnie. Mnie natomiast raniono specjalnie, może nie do końca świadomie, ale specjalnie- na pewno. Mając na uwadze fakt, że w pierwszej gimnazjum wszyscy przerabialiśmy Małego Księcia, więc, teoretycznie, wszyscy powinniśmy wiedzieć, że
JESTEŚMY ODPOWIEDZIALNI, ZA TO CO kurwa OSWOILIŚMY,
a niektórzy jak widać nie wiedzą, a może wiedzą, tylko dla własnej wygody wolą o tym zapomnieć, bo tak łatwiej się żyje, a i na sercu trochę weselej.
 Dawno nie pisałam, a szkoda. Powinnam pisać częściej o tym jaka jestem rozstrojona emocjonalnie i bliska wbicia sobie nożyczek w gardło. Może wtedy któraś z ZAUFANYCH kurwa OSÓB raczyłaby zainteresować się moim marnym losem i przygarnęłaby mnie do siebie.
 Warunki w jakich mieszkam i ludzie z którymi mieszkam zesłane zostały na świat po to, by zmusić mnie do samobójstwa zanim jeszcze wydam pierwszą książkę (bo jeszcze ludzie wezmą ją sobie do serca i świat stanie się utopią). Jedyne co mam to komputer. Komputer i książki. Bez nich byłabym jak moja rodzina, a o tym nawet boję się myśleć. Jestem niewdzięcznym bachorem.
 Na co dzień spotykam ludzi, których rodzice są lekarzami, czy innymi ważnymi osobami, chodzących na korepetycje, mających w domu takie cuda jak krajalnice do chleba i blendery. Też chciałabym mieć w domu blender, żeby robić zielone koktajle i mieć zdrową cerę. Kiedyś w akcie desperacji zjem na surowo szpinak, pietruszkę i banana, zagryzę je lodem (zaraz, czym? chyba śniegiem z podwórka) i potem poskaczę trochę, żeby wszystko ładnie się wymieszało. Tak zrobię.
 Nie ważne, dość tych frustracji bo pęknie mi żyłka.
 Nie oceniajcie mnie zbyt surowo. Robię różne złe rzeczy, ale to nie dlatego, że czerpię satysfakcję z ranienia innych czy też jestem samolubna egoistką dbającą tylko o własną dupę. Czasem lubię powyobrażać sobie, że ktoś mnie kocha i że jestem ważna i piękna, nie ma w tym żadnej głębszej filozofii, po prostu jak każdy mam coś takiego jak potrzebę bliskości. Realizuję ją sobie, raz z lepszym raz z gorszym skutkiem, przy okazji tracąc przyjaciół i stając się pierdoloną suką.
 Nikt nie zrobi mi analizy, bo pewnie każdy psycholog, który próbowałby się za to zabrać, kończyłby na kozetce u któregoś ze swoich kolegów po fachu.

 Boże, nie wierzę, że znowu płaczę. Jestem taka słaba. Jedyne co umiem robić to płakać i ciąć się. Przedwczoraj udało mi się nawet pociąć plastikowym nożem. A mówili że się nie da. Wszystko się da, jeśli się tego bardzo chcę, a ja chce zawsze bardzo mocno i zawsze to dostaję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz